Wiać może i wiało, ale nie z tego kierunku co trzeba, lub za słabo :-( Trochę szkoda, bo co prawda pierwszego dnia obozu można się było wyszaleć do woli, ale duża część uczestników w tym czasie jeszcze nie dojechała. W efekcie aż do wyjazdu nie dane im było zasmakować latania zaraz nad szyszkami na tym niskim, ale długim zboczu. Reszta pilotów też odczuwała niedosyt, bo przejechali całą Polskę pokonując niejednokrotnie wiele kilometrów, żeby zasmakować latania żaglowego, którego było jak na lekarstwo.
Na pocieszenie dostaliśmy od pogody kilka bardzo ładnych dni termicznych dzięki czemu w czasie całego obozu udało mi się spędzić łącznie 14 godzin w powietrzu. W najlepsze dni można było osiągnąć czasy rzędu 3-5h w jednym locie. Nieźle jak na połowę października... Pomimo mocno ograniczonego strefami obszaru do latania piloci wzbijali w powietrze wszystkie maszyny. Przy dość niskich podstawach chmur można było potrenować krążenie w "akwariach" lub trochę ponękać paralotniarzy :-)
Podczas całego obozu zaliczyliśmy tylko jedno pole co jest wynikiem bardzo przyzwoitym. Pewnego akcentu humorystycznego dodaje temu fakt, że w polu wylądowało Ka-7 mając na pokładzie dwóch doświadczonych instruktorów. Przez kilka godzin ta kolorowa maszyna stała w polu nieopodal lotniska, a nad nią co chwila pojawiali się ciekawscy piloci innych szybowców.
Jeżeli chodzi o samą organizację obozu to KSS jak zwykle stanął na wysokości zadania. Jedyne czego mi trochę brakowało to wykładów teoretycznych do których przywykliśmy po obozach w Lubinie. Podsumowując w Podhoranach spędziłem bardzo miło czas z bardzo interesującymi ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Będę to miejsce bardzo dobrze wspominał i nie wykluczam, że jeszcze tutaj kiedyś wrócę.
Dzięki udziałowi w tym obozie po raz pierwszy w mojej karierze udało mi się przekroczyć magiczną ilość 100 godzin nalotu w jednym sezonie i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz