wtorek, 23 października 2012

Żaglowy obóz w Podhoranach - Podsumowanie

Wiać może i wiało, ale nie z tego kierunku co trzeba, lub za słabo :-( Trochę szkoda, bo co prawda pierwszego dnia obozu można się było wyszaleć do woli, ale duża część uczestników w tym czasie jeszcze nie dojechała. W efekcie aż do wyjazdu nie dane im było zasmakować latania zaraz nad szyszkami na tym niskim, ale długim zboczu. Reszta pilotów też odczuwała niedosyt, bo przejechali całą Polskę pokonując niejednokrotnie wiele kilometrów, żeby zasmakować latania żaglowego, którego było jak na lekarstwo.
Na pocieszenie dostaliśmy od pogody kilka bardzo ładnych dni termicznych dzięki czemu w czasie całego obozu udało mi się spędzić łącznie 14 godzin w powietrzu. W najlepsze dni można było osiągnąć czasy rzędu 3-5h w jednym locie. Nieźle jak na połowę października... Pomimo mocno ograniczonego strefami obszaru do latania piloci wzbijali w powietrze wszystkie maszyny. Przy dość niskich podstawach chmur można było potrenować krążenie w "akwariach" lub trochę ponękać paralotniarzy :-)




Podczas całego obozu zaliczyliśmy tylko jedno pole co jest wynikiem bardzo przyzwoitym. Pewnego akcentu humorystycznego dodaje temu fakt, że w polu wylądowało Ka-7 mając na pokładzie dwóch doświadczonych instruktorów. Przez kilka godzin ta kolorowa maszyna stała w polu nieopodal lotniska, a nad nią co chwila pojawiali się ciekawscy piloci innych szybowców.









Jeżeli chodzi o samą organizację obozu to KSS jak zwykle stanął na wysokości zadania. Jedyne czego mi trochę brakowało to wykładów teoretycznych do których przywykliśmy po obozach w Lubinie. Podsumowując w Podhoranach spędziłem bardzo miło czas z bardzo interesującymi ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Będę to miejsce bardzo dobrze wspominał i nie wykluczam, że jeszcze tutaj kiedyś wrócę.
Dzięki udziałowi w tym obozie po raz pierwszy w mojej karierze udało mi się przekroczyć magiczną ilość 100 godzin nalotu w jednym sezonie i mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec...

piątek, 12 października 2012

Podhorany 2012

Mój udział w tegorocznym obozie żaglowym w Podhoranach organizowanym przez KSS do ostatniego dnia stał pod znakiem zapytania. Na 2 tygodnie przed wyjazdem okazało się, że z czystego rachunku ekonomicznego nie opłaca się przedłużać ubezpieczenia szybowców aeroklubowych na okres zimowy, a wszystkie wyjazdowe szybowce (Jantar i Junior) "kończą się" przed rozpoczęciem obozu. Na szczęście dzięki uprzejmości właściciela jednego z prywatnych szybowców w naszym klubie oraz szybkiej akcji w celu przedłużenia jego ubezpieczenia zakończonej w dniu wyjazdu wszystko się udało. Po całym dniu spędzonym za kółkiem w drodze z Gdańska do Czech, zaraz przed zachodem słońca, ja i Grob G-102 Standard Astir III o znakach B5 stawiliśmy się na lotnisku w Podhoranach.


Początkowo planowałem jechać w sobotę, ale prognozy pogody były na tyle optymistyczne, że wziąłem dodatkowy dzień urlopu z pracy i przyjechałem dzień wcześniej. Ani przez chwilę nie żałowałem tej decyzji. Sobota była jak do tej pory najlepszym dniem lotnym na tym obozie. Od samego rana wiało mocno i z dobrego kierunku. Prognozy śledzili też "tubylcy" co spowodowało, że wczesnym rankiem na starcie czekało już 35 szybowców.

Zbocze w Podhoranach ma prawie 40km długości przy czym przy odpowiednim wietrze bardzo dobrze pracuje ponad połowa z jego długości.


Ostatni raz latałem na żaglu 2 lata temu na Żarze więc loty zacząłem trochę asekuracyjnie, aby wybadać co tego dnia da się osiągnąć. Latałem tam i z powrotem i już po około 1,5h zauważyłem, że punktacja OLC w LK8000 zatrzymała się na 160km i nie chce się zwiększać ze względu na osiągnięcie maksymalnej ilości punktów zwrotnych. Niezrażony tym faktem latałem dalej godząc się z faktem, że spowoduje to tylko zmniejszenie prędkości średniej za cały lot. Podczas przelatywania kolejnego odcinka w pewnym momencie usłyszałem jakiś hałas i poczułem drgania na całym szybowcu. Nie ukrywam, że trochę się przestraszyłem. Od razu zawróciłem w kierunku domu i ostrożnie wracałem na lotnisko oglądając każde napotkane po drodze pole. Starałem się też wybadać przyczynę problemu i ustaliłem, że coś się stało z tyłu szybowca najprawdopodobniej przy sterze kierunku, bo największe wibracje i opór czułem właśnie na pedałach. Po kilku minutach wibracje ustały i sam nie wiedziałem czy mam się z tego powodu cieszyć czy martwić. Podejście do lądowania na wszelki wypadek robiłem na trochę większej niż zwykle prędkości. Po bezproblemowym zatrzymaniu szybowca na trawiastym pasie odetchnąłem z ulgą i zabrałem się za drugi już tego dnia przegląd szybowca. Jak się okazało na szczęście problem był błahy. Oderwała się taśma mylarowa okrywająca ster kierunku nie wyrządzając przy tym żadnej szkody samemu szybowcowi. Ucieszyłem się, że latanie dla mnie tego dnia jeszcze się nie skończyło i co prędzej zaciągnąłem się na start.
Pierwszy lot GCUP.EU ocenił mi na 161km, a na 30km odcinkach uzyskiwałem prędkości rzędu 100-130km/h. Jako, że już przypomniałem sobie na czym polega ta zabawa i zauważywszy, że warunki wiatrowe się jeszcze polepszyły postanowiłem tym razem latać bardziej agresywnie.



W drugim locie pokonywałem odcinki dłuższe niż 30km z prędkościami ponad 120-140km/h, a w niecałe 1,5h zrobiłem 180km. Jako, że zabawa zaczęła się już powoli nudzić zacząłem szukać innych atrakcji. Jak się okazało tego dnia pojawiło się jakieś dziwne zafalowanie. Dziwne, bo nie do końca wiadomo co je spowodowało, a nosiło nawet sporo przed zboczem. Cierpliwie zbierając wysokość udało mi się wznieść na 1000m ponad lotnisko, czyli wysokość kilkukrotnie większą niż wysokość samego zbocza. Po osiągnięciu sufitu strefy wyznaczonej na dzisiejsze latanie udałem się w kierunku ruin zamku w Lichnicach, gdzie szybownicy uradowani całym dniem dobrego latania pod wieczór zrobili pokaz lotniczy dla turystów zwiedzających te ruiny. Były kosiaki, ranwersy, zrzucanie wody na zaprzyjaźnioną grupkę turystów, itp. Jednym słowem radosne zakończenie kolejnego udanego dnia lotnego :-)



Jak się później okazało tego dnia jeden z "tubylców" zrobił lot z odcinkami ponad 38km, który GCUP.EU wycenił na 226km ze średnią prędkością 152km/h.

Wracając do tematu samego lotniska w Podhoranach. Jest ono położone przy najwyższych wzgórzach całego zbocza. W jedną stronę można latać 30km, a w drugą przy bardzo dobrych wiatrach do 10km. Lotnisko posiada 2 pasy trawiaste i klika sporych hangarów. W budynku socjalnym znaleźliśmy miejsca do spania dla 30 osób, kuchnię, ładne łazienki i dużą salę konferencyjną, czyli wszystko co szybownikowi jest potrzebne do przeżycia na lotnisku. I to wszystko przy praktycznym braku etatowych pracowników.




Przez kolejne dni pogoda nam już tak nie sprzyjała. W niedzielę lało. W poniedziałek tylko 2 osoby poleciały na słaby żagielek. We wtorek pojawiło się trochę termiki i udało się kilku osobom polatać po okolicy. Ja zrobiłem w jednym locie ponad 2,5h. W środę pojechaliśmy całą brygadą pozwiedzać sąsiednie lotnisko Chrudim na którym po taniości polataliśmy za windą na ich Ka-7.
W czwartek pojawiła się znowu termika i ty razem spragnieni latania piloci wyciągnęli na start wszystkie szybowce. Początkowo chmurki ładnie nosiły. Można było dobrze obejrzeć pobliskie lotnisko wojskowe Caslav, a także przyjrzeć się Grippenom w locie.


Nad nachylonym na południe zboczem powstał wał chmur, które całkiem ładnie nosiły także przed ich frontem dając niezapomniane wrażenia estetyczne buszującym pomiędzy kłaczkami pilotom.


Jednakże po ponad godzinie latania prawie całe niebo przykryło się chmurami i termika siadła, a razem z nią wszystkie szybowce. Szczęśliwie wszyscy zameldowali się na trawce naszego lotniska.
Po kilku dniach lotniczego celibatu piloci nie poddając się czekali co będzie dalej. Zgodnie z przewidywaniami po około 2h termika znowu pracowała. Wystartowałem o 16:08 i bez większych problemów wykręciłem 1000m nad lotnisko (w połowie października!). Razem z Ka-7 pozwiedzałem trochę okolicę i po 50 minutach stałem już pod hangarem zadowolony z kolejnego lotnego dnia.

Piątek jest znowu nielotny i wykorzystuję go na nadrobienie zaległości między innymi na tym blogu.

Jutro z rana ma znowu wiać...

sobota, 11 sierpnia 2012

Chilhowee Gliderport, TN - latanie w USA

Po prawie dwóch latach przerwy znowu udało mi się polatać w USA :-). Ale najpierw cofnijmy się trochę w czasie...

Amerykańską licencję wyrobiłem 2 lata temu. Procedura jest stosunkowo prosta, ale trzeba ją zacząć na co najmniej 3 miesiące przed planowanym lataniem. Jedyne co trzeba zrobić to przesłać wszystkie wymagane dokumenty (polska licencja, badania lekarskie, itp) do FAA, który jest takim odpowiednikiem naszego ULC'u. Po potwierdzeniu, że wszystko jest OK należy umówić się na krótkie spotkanie w tym urzędzie na którym podpiszemy kilka papierków i uzyskamy prawo do latania w USA. Należy tutaj zaznaczyć, że cała procedura jest za darmo (miła odmiana po tym co możemy spotkać w naszym urzędzie). Licencja USA jest ważna tylko i wyłącznie w parze z polskim oryginałem i przez okres ważności tego drugiego.
Jak już stawimy się na lotnisku to zanim polecimy solo, będzie się od nas wymagało ważnego Flight Review (oficjalnego testu kwalifikacji) ważnego przez okres 2 lat oraz ewentualnie spełnienia potencjalnych oczekiwań właściciela sprzętu (warunki niebezpieczne, itp). Potem można latać na ile ochoty i ... pieniędzy wystarczy. Trzeba przyznać, że ta zabawa jest dla nas w USA trochę droższa niż w domu. Ale czego się nie robi w celu przeżycia ciekawej przygody...
SGS 2-33A nad lotniskiem PHDH (Dillingham Airfield, HI) :-)

Tym razem podróże służbowe zaprowadziły mnie do Asheville, NC. Przygotowując się do wyjazdu pierwsze co zrobiłem to odwiedziłem stronę SSA w celu sprawdzenia potencjalnych możliwości na polatanie szybowcem :-). Wybrałem kilka okolicznych klubów i wysłałem zapytania o warunki na polatanie. Po wstępnej selekcji pozostały mi do wyboru 2 lotniska położone w atrakcyjnej górskiej scenerii: Chilhowee Gliderport, TN oraz Blue Ridge Soaring, VA. Oba znajdowały się o kilka godzin jazdy samochodem od mojego oficjalnego celu podróży. Trzeba się było na coś zdecydować. Pomógł mi w tym znajomy z Kanady, który poradził mi postawić na pierwszą firmę ze względu na jej właściciela.
Sarah Kelly Arnold została właścicielem Chilhowee Airport, TN w wieku 24 lat co uczyniło ją najmłodszym właścicielem-operatorem komercyjnego lotniska w USA. Co więcej należy ona do ścisłej reprezentacji narodowej USA oraz jest prawdopodobnie najlepszym kobietą pilotem w tym państwie.
Sarah zaraz przed lotem widokowym w jej 3-miejscowym SGS 2-32

Chilhowee Airport, TN to nieduże komercyjne lotnisko położone jest na zachód od wysokich gór i pięknych parków narodowych.


Sarah poznałem zaraz po przyjeździe na miejsce. Razem przeszliśmy się do hangaru gdzie z radością odkryłem kilka zadbanych polskich konstrukcji:





Nie można tego niestety powiedzieć o uziemionych Blanikach, których stan i wygląd sprawia smutne wrażenie:






Na lotnisku cały dzień odbywały się loty komercyjne i lotnicza podstawówka na SGS 2-33A, SGS 2-32 oraz Ka-7:


W końcu przyszła pora i na mnie. Sarah pozostawiła mi możliwość wyboru, w którym szybowcu chcę zaliczyć Flight Review. Bez wahania się wybrałem SGS 2-32. Jeszcze nigdy nie latałem takim bombowcem :-)

Stalowa konstrukcja o rozpiętości skrzydeł ponad 17m, wadze ponad 370kg może zabrać na raz 3 osoby. Oferuje ona przy tym całkiem niezłą doskonałość 33 przy prędkości 83km/h. Lata się tym całkiem przyjemnie, ale w kabinie jest strasznie głośno ze względu na specyficzny sposób rozwiązania wywietrzników kabiny.

Jak się okazało przyszło nam latać w dosyć ekstremalnych, ale jakże malowniczych warunkach:


Thank you Sarah, I really enjoyed flying wth you that day!

Ten krótki, ale ważny dla mnie lot można znaleźć na serwisie OLC.

Późnym popołudniem przyszła w końcu kolej na solo. Od lokalnego właściciela wypożyczyłem ASW-15 i jeszcze przed zakończeniem warunków udało mi się polatać ponad godzinkę na zanikającej już termice.





Tego dnia po raz pierwszy w życiu latałem na ASW-15 i muszę przyznać, że szybowiec ten zrobił na mnie spore wrażenie. Posłuszny, zwrotny i szybki. Ten krótki lot także można znaleźć na OLC.

Był to kolejny udany szybowcowy dzień... :-)

poniedziałek, 16 lipca 2012

Dzień 13 - Ostatni

Dzisiaj na hangarze widnieje kartka z informacją, że następna odprawa odbędzie się o godzinie 10:00... w roku 2013 :-) Pogoda nie pozostawia złudzeń na latanie. O 19:00 ma się odbyć impreza kończąca zawody, a wcześniej wszyscy mają czas wolny.

Zaraz po śniadaniu zapakowaliśmy Filipa i Sigmę do przyczep

Mając cały dzień dla siebie wybraliśmy się na wycieczkę do Polski, a dokładniej do Gór Stołowych zobaczyć Błędne Skały:



Wieczorem w klubie odbyła się oficjalna ceremonia zakończenia zawodów. Było wszystko co jest nieodłączną częścią takiej imprezy czyli podium, fanfary, nagrody, oklaski, medale, puchary. Każdy z uczestników dostał także po pamiątkowym kuflu, który zaraz po oficjalnej ceremonii mógł napełnić z kega pełnego piwa. A na zagryzkę była smakowita pieczeń, gulasz oraz mnóstwo przekąsek.


Podsumowując, zawody ukończyłem na 19 miejscu na 35 startujących. Fatalnie nie jest, ale pod sufit też z tego tytułu nie skaczę. Co mnie pociesza to fakt, że udało mi się pokonać kilku naprawdę dobrych, utytułowanych i doświadczonych lokalnych zawodników. Najbardziej dołuje mnie jednak fakt, że przez 2 tygodnie wylatałem niecałe 15h co  dokładnie odwzorowuje z jaką pogodą przyszło nam się mierzyć. Oficjalne wyniki zawodów można zobaczyć tutaj. Duża część zawodników udostępniła swoje loty w serwisie GCUP.EU. Zainteresowanych zachęcam do analizy porównawczej lotów z czołówki tabeli (w tym serwisie można nałożyć na mapę kilka lotów na raz).


Ogólnie impreza bardzo mi się podobała. Malownicze i różnorodne tereny, mnóstwo lotnisk i lądowisk, dobrze wyposażone lotnisko, niesamowici ludzie, sporo atrakcji na miejscu nie tylko dla pilotów, ale także ich rodzin to to co zapamiętam na długo. Za rok też się tutaj wybieram...

Dzień 12 - Żeby nie mówili o kolejnej wpadce

Rano jak kupowałem pieczywo na hangarze była kartka z informacją, że odprawa jest o 11:00, a szybowców mamy na razie nie składać. Najwyraźniej po wczorajszym dniu nie spodobało się to niektórym pilotom i jak jadłem śniadanie zobaczyłem, że szybowce zasuwają na grida, a na hangarze pokazała się nowa kartka z informacją, że grid time jest o 9:30. Jak już zaciągnąłem się na miejsce to okazało się, że stałem jako pierwszy szybowiec w pierwszej linii. Jakoś nie za bardzo byłem zadowolony z faktu, że dzisiaj będę pierwszy szukał kominów.
Na odprawie rozdano kolejną obszarówkę i o 12:00 miały zacząć się starty, lecz te z powodu słabej pogody były odkładane. Cały czas byłem w gotowości, aby nie spóźnić się na start bo głupio by było, aby wszyscy na mnie czekali. W końcu o 14:00 zrobiono to czego od rana można się było spodziewać, czyli odwołano dzisiejszą konkurencję. Teraz nikt nie powie, że organizator przespał ładną pogodę i nie próbował latać, a meteo zaliczyło kolejną wpadkę.
Zaraz potem zaczęła się ekspresowa akcja ewakuacji grida. Na horyzoncie pojawił się szybko zbliżający się opad. W takim tempie chyba jeszcze nigdy na tych zawodach nie składaliśmy i grajcarowaliśmy naszych szybowców. Na szczęście wszyscy zdążyli na czas.


Deszcz na szczęście długo nie padał, a niedługo potem pokazało się piękne słońce. Wykorzystałem tą okazję na zwiedzenie wraz z rodzinką kolejnych atrakcji w okolicy.
Piękna tama na Labie na zachód od Dvur Kralove nad Labem:

  

A to Betlejem czyli posągi wykute w skałach w środku lasu:





Na wieczór pogoda znowu się pogorszyła. Nad lotniskiem przeszło kilka malowniczych, a zarazem groźnych wałków burzowych

Na szczęście tym razem nie było żadnych strat.