niedziela, 10 sierpnia 2014

Saint Auban 2014

Długo przyszło mi czekać na kolejną przygodę szybowcową. Od zawodów FCC Gliding 2014 nie siedziałem w szybowcu. Złożyło się na to kilka różnych okoliczności, ale najważniejsze, że w końcu miało się to zmienić. W niedzielę z rana wsiadłem do samolotu lecącego do Warszawy a stamtąd z kolei miałem kolejne połączenie prosto do Nicei.


Już dolatując na miejsce wiedziałem, że będzie dobrze :-)


Francja przywitała mnie pięknymi górami, widokami i stadami Cumulusów.


Przedpołudnie poświęciłem na zwiedzanie Nicei i pływanie w Morzu Śródziemnym. Dopiero pod wieczór wyruszyłem w prawie 3-godzinną podróż samochodem do Saint Auban, gdzie znajduje się najsłynniejsza szkoła górskiego szybownictwa na świecie.


Ośrodek składa się z 2 budynków mieszkalnych: północnego i południowego. Moja kwatera znajdowała się w pierwszym z nich.


W tym samym budynku znajduje się kawiarnia gdzie jedliśmy śniadania oraz otwierany wieczorami mały bar z napojami nisko-procentowymi. Lunch i obiad za to można było wykupić w stołówce znajdującej się w budynku południowym.




Pokój może swoim standardem nie poraża, ale w zupełności wystarcza aby spokojnie w nim wypocząć po trudach lotniczego dnia. Dla planujących się tam wybrać, uwaga, w całym pokoju z dwoma łóżkami i łazienką było tylko jedno gniazdko elektryczne.


Trzeci z budynków mieści administrację, salę wykładową i mniejsze salki szkoleniowe.


Przy lotnisku położonym nieopodal bardzo charakterystycznych i bardzo malowniczych skałek w Les Mees znajduje się kilka hangarów mieszczących sprzęt szkoły i prywatny.


Jest też wieża kontroli lotów z balkonikiem na którym można sobie odpocząć czekając na loty i podyskutować z innymi pilotami.


Szkoła w Saint Auban dysponuje dużą ilością nowoczesnych szybowców dwu- i jedno-miejscowych.


Jest też kilka dobrze spisujących się holówek.


W turnusie szkolnym brało udział kilka 3-osobowych grupek z których każda miała przydzielonego instruktora. Ja miałem latać z aktualnym kierownikiem szkoły Philippem Leguevaque.

Typowy plan dnia w szkole wygląda następująco:

 7:45 -  8:30 - śniadanie
 9:45 - 10:10 - odprawa meteo
10:10 - 11:00 - wyhangarowanie szybowców
11:00 - 11:45 - grupowe zajęcia teoretyczne z instruktorem
11:45 - 12:30 - lunch
12:30 - 19:30 - loty
19:30 - 20:00 - hangarowanie szybowców
20:00 - 20:30 - obiad
20:30 - ????? - integracja i dyskusje wszelakiego rodzaju :-D

Tylko pierwszy i ostatni dzień trochę odbiegał od tego schematu. Pierwszego dnia odbył się dłuższy wykład dla nowych pilotów na temat charakterystyki lotniska i jego okolicy oraz o panujących tutaj zasadach i zwyczajach. W sobotę za to nie było zajęć z instruktorami a odprawa meteo była o 10:30.

Na pierwszych grupowych zajęciach z instruktorem dostaliśmy poglądowe mapki okolicznych gór i zboczy, które okazały się bardzo cenne w dalszej części szkolenia.




Dzień 1


Przydzielono mnie do jednej grupy razem z Amerykaninem mieszkającym od 2 lat w Berlinie oraz z "tubylcem" czyli Francuzem mieszkającym nieopodal. Jak się okazało miałem największe doświadczenie lotnicze a także nalot w tym roku więc to mi przypadł pierwszy lot szkolny kursu na dwusterze. Do dyspozycji mieliśmy bardzo ładny szybowiec Duo Discus XL "EJ".

W trakcie krótkiego trochę ponad 1,5-godzinnego lotu miałem okazję zapoznać się ze wschodnimi i południowymi okolicami lotniska a także pokazać instruktorowi jak sobie radzę na termice i żaglu. Warunki początkowo nie rozpieszczały i trudno było nabrać odpowiedniej wysokości w wąskich, słabych i poszarpanych kominach. Jednak w końcu udało się dostać nad zbocza Cousson skąd już potem łatwo przez górę Beynes oraz grań Serre de Montdenier dostaliśmy się nad niezwykle malownicze jezioro Sainte Croix. Jako, że na lotnisku czekali moi koledzy z grupy to trzeba było wracać. W czasie tego krótkiego lotu udało się zrobić 96 kilometrów. Można go zobaczyć tutaj.


Dzień 2

Drugi dzień przywitał nas od rana pięknie wyglądającymi Cumulsami. Chmury o tak wczesnej porze mogły sugerować dużą konwekcję w ciągu dnia oraz potencjalne burze wieczorem. Niestety tego dnia przyszło mi lecieć jako ostatni. Start po godzinie 17:00 i niebo pełne ciężkich chmur nie wróżyło nic dobrego. Ledwo oderwaliśmy się od ziemi otrzymaliśmy nakaz latania w odległości zaledwie 5 minut lotu od Saint Auban tak aby na wypadek zbliżającej się burzy móc szybko wylądować w domu. Możecie się domyślać jak bardzo ucieszyła mnie ta informacja... Co więcej niedługo potem zostaliśmy wezwani na ziemię bo nad lotniskiem pojawiły się pierwsze krople deszczu. Lot trwał zaledwie 45 minut i można zobaczyć go tutaj.

Po 2 dniach pobytu w Alpach miałem mniej niż 2,5 godziny lotu na koncie. Wieczór spędziłem spalając gorycz i kalorie na pięknym odkrytym basenie w Digne.


Wracając na lotnisko podziwiałem tworzące się na niebie piękne soczewki. Do łóżka kładłem się z nadzieją, że rano niebo będzie wyglądało podobnie.



Dzień 3

Od rana na niebie można było obserwować piękne soczewki. Wszyscy chodzili podekscytowani bo była szansa na piękne loty falowe. Słowo Mistral można było usłyszeć wśród wielu konwersacji prowadzonych w najprzeróżniejszych i przeważnie niezrozumiałych dla mnie językach.

Na wykładzie z instruktorem dowiedziałem się, że tego dnia lecę jako pierwszy i jeśli wszystko pójdzie dobrze to pomimo silnego północnego wiatru jako pierwszy i jedyny z grupy otrzymam pozwolenie na lot samodzielny na jednosterze.


Moj ostatni lot w pięknym Duo Discusie.


Tego dnia w końcu postanowiłem porobić trochę zdjęć z powietrza. Wcześniej skupiałem się wyłącznie na nauce i lataniu.

Po wyczepieniu walczyliśmy nad pięknymi zboczami Les Mees. Dopiero po około godzinie walki w postrzępionych kominach i pod rotorami udało się w końcu nabrać wystarczającej wysokości aby przeskoczyć na zbocza les Pylones a potem Vaumuse. Następnie podziwialiśmy piękną stromą grań góry Authon.




Po kilku minutach byliśmy już nad kolejną długą granią Gache.


W dalszej drodze napotkaliśmy silne duszenie i nie udało nam się wskoczyć nad zdradliwe zbocza Lure. Nie chcąc ryzykować odcięcia między skałami od domowego lotniska obraliśmy kurs prosto na Saint Auban. Lot trwał trochę ponad 1,5 godziny i zrobiliśmy w nim prawie 80 kilometrów. Można zobaczyć go tutaj

Po wylądowaniu dostałem oficjalne błogosławieństwo na lot samodzielny oraz zostałem krótko przeszkolony z obsługi szybowca Discus 2b "EH" (lub "Echo Otel" jak kto woli ;-) ). Co więcej udało mi się zorganizować na wszelki wypadek butlę z tlenem. Z falą jest jak z kobietą - nigdy nic nie można z góry zakładać i lepiej być na wszystko przygotowanym... ;-P

Przed lotem jeszcze raz zostałem poinstruowany, że mam raportować swoją pozycję i wysokość co 20 minut i wystartowałem.


Tym razem uzyskanie wysokości zajęło mi tylko parę minut. Discus 2b zrobił na mnie duże wrażenie. Okazał się bardzo posłuszną i wygodną w pilotażu maszyną.


Po kilkunastu minutach zacząłem samodzielnie powtarzać to co wcześniej trenowałem z instruktorem.


Po 30 minutach od startu byłem już nad zboczami Vaumuse.


Cały czas nabierając wysokości w locie prostoliniowym na żaglu przeskoczyłem na strome zbocza góry Authon.


Po  kilku "halsach" na tej grani przeskoczyłem w okolicę doliny Durance w której między innymi znajduje się lotnisko Sisteron, które było gospodarzem tegorocznych zawodów Grand Prix.


Muszę przyznać, że z dużym podekscytowaniem oglądałem na żywo ukształtowanie terenu tak dobrze mi znanego z relacji 2D i 3D z tych wyścigów, które to z zapartym tchem śledziłem na wiosnę w Internecie.


Tym razem nad górą Gache spędziłem więcej czasu walcząc o każdy metr wysokości. Nie chciałem popełnić tego samego błędu z pierwszego lotu i tym razem "załapać się" nad Lure. W końcu zdecydowałem się na przeskok. Na około 1,5 kilometra od grani Lure nagle poczułem noszenie. Nie było to te dobrze mi już znane turbulentne noszenie rotoru czy żagla. To, które teraz mnie unosiło było płynne, laminarne i o dziwo całkiem silne. Po kilku sekundach takiego lotu wiedziałem, że jestem na fali. Na trawersie miasta Sisteron zacząłem latać wzdłuż doliny szukając maksimum tego pola falowego. Po około 20 minutach takiego zwiedzania okolicy miałem już prawie 3000 metrów wysokości a chmurki rotorów znalazły się pode mną. Noszenie jednak wyraźnie zmalało więc postanowiłem przesunąć się na zachód w obszar leżący za większym pasmem górskim i znaczony piękną pierzynką białych rotorów.


Noszenie falowe sięgało tutaj nawet 4 m/s.


Udało mi się osiągnąć ponad 4400 metrów wysokości nad poziomem morza.


Jak to dobrze, że tego dnia miałem ze sobą tlen na pokładzie.


Gdy noszenie zaczynało ustawać zacząłem przesuwać się na północ mijając kolejne granie a między nimi pola falowe, które pozwalały mi "zatankować" wysokość niezbędną do dalszego lotu.


Pomimo, że do zachodu słońca pozostało jeszcze dużo czasu to musiałem powoli zacząć wracać do domu bo wszystkie jednostery w Saint Auban mają przykaz lądować do godziny 19:00. Jakbym gdzieś tutaj przez przypadek "zadołował" to mógłbym mieć problem z czasowym powrotem do domu.


Mając jeszcze chwilkę czasu pobawiłem się na żaglu nad zboczami Lure.


W Saint Auban wylądowałem o 18:58 czyli przed 19:00 ;-) Jak się okazało tego dnia byłem jedynym uczniem, który dostał prawo latania na jednosterze. Byłem też jednym z niewielu, którym udało się załapać na falę i nawet lokalni instruktorzy mieli z tym problem. Nikomu też nie udało się wydostać na tak dużą wysokość. Lot trwał ponad 3,5 godziny i zrobiłem w nim 154 kilometry. Można go zobaczyć tutaj.

W końcu po trzech dniach byłem zadowolony. Tego dnia spędziłem w powietrzu ponad 5 godzin :-D


Dzień 4

Od rana wiał silny północny wiatr ale służby meteo zapowiadały, że w ciągu dnia wejdzie nad nasz obszar tak bardzo oczekiwana tutaj bryza. Zjawisko to wiąże się ze zmianą kierunku wiatru na południowo-zachodni co uruchamia żagiel na większości okolicznych zboczy oraz z napływem wilgotnej masy powietrza w której przeważnie powstają ładne kominy.

Długo czekaliśmy na zmianę kierunku wiatru przez co w powietrzu znalazłem się tuż przed 14:00. Nad lotniskiem wiatr właśnie osłabł prawie do zera. Szukając lepszych warunków do latania najpierw skierowałem się na południe naprzeciw bryzie.



Niedługo potem mogłem już po raz kolejny podziwiać okolice pięknego jeziora Sainte Croix.





Następnie po grani Serre de Montdenier oraz Coupe


dotarłem do góry Cheval Blanc.




Lecąc dalej nad Liman dotarłem do La Blanche leżącej w północnej części słynnego Parkuru czyli takiej lokalnej autostrady szybowcowej bardzo często umożliwiającej pokonywanie kilkudziesięciu kilometrów bez żadnego krążenia.




Na północy podziwiałem śliczne jezioro Serre-Poncon.


Parkur tak mi się spodobał, że przeleciałem wzdłuż jego części aż 4 razy.







Z czasem zapewne na skutek napływających razem z bryzą wilgotniejszych mas powietrza podstawa chmur zaczęła się obniżać a warunki żaglowe zaczęły się pogarszać.




Nastąpił czas na odwrót do domu. Lecąc przez l'Ubac i Liman dotarłem do Cousson skąd miałem już tylko 20 kilometrów do Saint Auban. Jako, że do 19:00 było jeszcze sporo czasu to poleciałem na południe gdzie w lokalnej konwergencji wytworzył się piękny szlak chmur. Przy okazji po raz kolejny tego dnia mogłem podziwiać piękne jezioro Sainte Croix.


Tego dnia wylądowałem o 18:59 :-D. To był kolejny dobry dzień! W powietrzu spędziłem ponad 5 godzin, przeleciałem ponad 270 kilometrów, po raz pierwszy zwiedziłem Parkur i zaznajomiłem się z już całkiem sporym regionem Alp wokół Saint Auban. Lot można zobaczyć tutaj.


Dzień 5

Samemu w Alpach nie zawsze można zobaczyć tyle ile da się zwiedzić razem z doświadczonym instruktorem na pokładzie. Dlatego od początku nalegałem na kolejny całodzienny lot na dwusterze. W końcu się udało. Co prawda Phillipe był zajęty ale udało się zorganizować jeszcze jednego instruktora. Tego dnia miałem latać z Claude. Co więcej do naszej dyspozycji został oddany piękny Arcus.



Tego dnia bardzo chciałem polecieć na północ aż do, albo nawet i za Briancon. Claude się zgodził. Niestety zaraz po starcie pogoda zrewidowała nasze zamiary. Podstawy chmur były na tyle nisko, że nasze pierwsze kroki zmuszeni byliśmy zrobić na południe. Po obejrzeniu jeziora Sainte Croix udaliśmy się na Coupe.


Spotkaliśmy tam pokaźną grupkę paralotniarzy.


Dalej przyszło na przebijać się w niezbyt sprzyjających warunkach przez Liman i Auribeau do północnej granicy Parkuru na zbocza Morgon.





Pomachaliśmy tam turystom i udaliśmy się w dalszą drogę.



O tej porze ta normalnie ruchliwa i tłoczna szybowcowa autostrada była jeszcze szczelnie przykryta białą pierzynką grubych chmur więc polecieliśmy na zachód.


Dolecieliśmy do zboczy Malaup i przeskoczyliśmy na drugą stronę doliny Durance nad Chabre. Dalej udając się na północ zaznajomiłem się z położeniem lotnisk w Serres i Aspres. Potem odwrót na południe i lot aż do zboczy Lure, przeskok nad doliną na Vaumuse i znowu na Parkur.


Tym razem chmury były już wyraźnie wyżej a warunki pozwalały na lot aż do Coupe skąd mieliśmy dolot do domu.


Arcus to szybowiec, który "nie opada" ;-) Po raz pierwszy w życiu leciałem "klapówką", ale o dziwo nie przysporzyło mi to żadnych kłopotów. Po kilku minutach lotu przyzwyczaiłem się do używania klap i co więcej w moim kolejnym locie na Discusie bardzo mi tego brakowało. Cóż, człowiek łatwo się przyzwyczaja do luksusu... ;-)

Lot z Claudem trwał ponad 5,5 godziny. Zrobiliśmy w nim prawie 350 kilometrów. Można go zobaczyć tutaj.


Dzień 6

W ostatni dzień pobytu w Saint Auban udało mi się dostać do pięknego 18 metrowego Discusa 2c.


Pogoda od 12:00 nadawała się już do lotów. Gęste i ładnie wyglądające Cumulusy wieściły silną konwekcję i potencjalne burze wieczorem. Nie było czasu do stracenia ale niestety towarzystwo w weekend nie było skore do szybkich ruchów. Dwustery zaczęły startować po 13:00 a ja znalazłem się w powietrzu dopiero ponad 30 minut później.

Od razu obrałem kurs na północ. Chciałem dolecieć na Parkur albo i dalej ale niestety niska podstawa na to mi za bardzo nie pozwalała.


Ostatecznie zaliczyłem tylko Malaup, poleciałem trochę za lotnisko Gap i zawróciłem na południe.


Po raz ostatni obejrzałem z góry piękny kanion rzeczki wpadającej do jeziora Sainte Croix i postanowiłem zaliczyć Parkur od strony południowej.


Po drodze z niepokojem obserwowałem szlaki chmur układające się nie nad samymi graniami Serre de Montdenier ale równolegle do nich w dolinach. Oznaczało to, że dzisiaj wiatr wiał z silną odchyłką wschodnią co nie wróżyło nic dobrego.


Do Coupe doleciałem bez problemów.


Potem przyszło mi się przebijać zaraz pod niskimi podstawami chmur po wschodniej stronie południowego Parkuru.


Im dalej tym gorzej. Aby nie dać się odciąć od lotnisk na których da się bezpiecznie wylądować musiałem w końcu przeskoczyć na zachodnią stronę grani gdzie zgodnie z oczekiwaniami spotkałem tylko silne turbulencje i duszenia. Co szybciej uciekłem stamtąd na zbocza l'Ubac i zacząłem ratować się w słabych kominach na niskiej wysokości nad łagodnym po tej stronie zboczem.


W końcu udało się dostać do podstaw chmur i wyruszyłem w dalszą podróż.


Tym razem w bezpiecznej odległości od potencjalnie zawietrznych zboczy zbliżałem się do la Blanche czyli północnej części Parkuru.


Parkur tego dnia przy tym wietrze nie pracował zbyt dobrze i nie odważyłem pokonać się całej jego długości.



W połowie tej autostrady odbiłem na zachód i przeskoczyłem nad l'Ubac i Liman skąd znowu udałem się na południe. Tam korzystając z obserwowanych wcześniej szlaków chmur poleciałem na wschód. Po kilku kilometrach zawróciłem i zacząłem lecieć znowu w kierunku Sisteron z planem przeskoczenia na drugą stronę doliny Durance.


To co tam zobaczyłem ostudziło moje zamiary. Niskie podstawy, mleczna atmosfera i prawie zero słońca docierającego do ziemi nie wróżyło nic dobrego.



Cofnąłem się w okolice lotniska domowego, pobawiłem się tam jeszcze trochę na pobliskich zboczach i wylądowałem na lotnisku dokładnie o godzinie 19:00.

Tego dnia spędziłem prawie 5,5 godziny w powietrzu, przeleciałem ponad 360 kilometrów a mój lot można zobaczyć tutaj.

----

Wyjazd uważam za bardzo udany. Przez tydzień miałem okazję latać w pięknej okolicy oraz "dosiadać" nowoczesnych szybowców, których pewnie szybko w naszych polskich aeroklubach nie zobaczymy. Dodatkowo poznałem interesujących ludzi z całego świata i miałem dostęp do naprawdę wykwalifikowanej kadry tego ośrodka szybowcowego. Pomimo dosyć sporych kosztów, które musiałem ponieść na tą wycieczkę uważam, że było warto i planuję jeszcze kiedyś tutaj wrócić. Ciągle jeszcze mam do zaliczenia Mount Blanc... :-D