środa, 14 maja 2014

FCC Gliding 2014: Dzień 12 - Ostatni

Prognozy pogody na ostatni dzień zawodów zapowiadały się optymistycznie. Front, który zepsuł nam wczorajszą konkurencję już przeszedł i miało pojawić się sporo Cumulusów. Co prawda w wilgotnym powietrzu ich podstawy początkowo nie dawały szans na przelot ale z biegiem dnia powietrze miało się osuszać a podstawy miały się podnieść.


Na odprawie dostaliśmy zadanie obszarowe przewidziane na 3 godziny i dające szansę przelecieć od 190 do 438 kilometrów.


Starty ziemne początkowo miały zacząć się o 10:30 czyli kilkanaście minut po odprawie. Piloci pobiegli do szybowców na gridzie i zaczęły się gorączkowe przygotowania do startów. Jak się jednak o wyznaczonej godzinie okazało nawet szczyty pobliskich niewysokich pagórków jeszcze tonęły w chmurach więc starty ziemne przełożono na 11:00.



Grid szybowców klasy 15m i Mixed cierpliwie czekających na swoją kolej do startu.


Start lotny dla naszej klasy otworzono o 11:36 ale nikt się jeszcze nie kwapił do odejścia na trasę. Rozpoczęło się długie wyczekiwanie...



Co chwila wybierałem się na wycieczki w kierunku pierwszego punktu zwrotnego aby zbadać jak tam wygląda sytuacja.


Niestety nad niegościnnym masywem Wielkiej Fatry chmury cały czas wisiały wyraźnie niżej i szczelnie okrywały jego szczyty. Nie było możliwości aby na razie tam lecieć więc trzeba było czekać.



Problem polegał na tym, że jeśli będę zbyt długo czekał z odejściem na trasę to może i podstawy się mocno podniosą a chmury przerzedzą, ale może mi potem zabraknąć czasu lub warunków do przelecenia ostatniej części zadania.


Ostatecznie konkurencję rozpocząłem o 13:23. O tej porze chmury podniosły się na tyle aby myśleć o bezpiecznym i szybkim przelocie do pierwszej strefy obserwacyjnej zadania. Musiało mi to wystarczyć. Początkowo poleciałem wzdłuż wzgórz Małej Fatry aby potem odbić w prawo i przeskoczyć nad doliną parę kilometrów na południe od lotniska w Martinie na którym dokładnie w tym samym czasie lądował przygodnie jeden z polskich zawodników. Słysząc kolejne nadawane przez doświadczonych pilotów komunikaty o nieplanowanych lądowaniach stwierdziłem, że pogoda dzisiaj potrafi być zdradliwa i postanowiłem lecieć trochę asekuracyjnie.




Dzisiaj przy takiej pogodzie nie miałem ochoty zagłębiać się w niegościnne regiony Wielkiej Fatry. Znalazłem dobry komin odrywający się od szczytu pierwszej wyższej góry, wykręciłem się do podstawy powstającej nad nim chmury i poleciałem w kierunku drugiego obszaru dzisiejszego zadania.


Wiał lekki zachodni wiatr. W dodatku wschodnie szczyty Małej Fatry były pokryte cieniem.



Z tego też powodu postanowiłem przeskoczyć na północną a potem zachodnią część Wielkiego Krywania gdzie spodziewałem się zastać więcej słońca i lekki żagiel.




Więcej słońca może i było ale żagla tam nie znalazłem.


Z każdą minutą coraz bardziej ześlizgiwałem się w dół po stromych zboczach góry.


Zjechałem aż na samo dno doliny pod wielką czarną chmurę unoszącą się nad Ziliną. Nie było dobrze. Takie chmury już niejeden szybowiec wepchnęły w pole. Przeważnie pod nimi dusi a jeśli już tam są kominy to ciężko je znaleźć gdy jest się nisko.


Na szczęście udało mi się dosyć szybko znaleźć słabe noszenie które po chwili przeobraziło się w całkiem sensowny komin. W tym momencie zobaczyłem podlatującego pode mnie Marka. Nie miał niestety szczęścia. Ten sam komin go już nie zabrał i spotkaliśmy się ponownie dopiero po ładnych kilku godzinach jak przyjechaliśmy po niego w to miejsce z wózkiem. Przeskakując dalej zauważyłem jeszcze kilka innych szybowców w polach.


Cały czas odbijając się od pagórków w wąskich, postrzępionych i krótkotrwałych kominach mozolnie przeskakiwałem wzdłuż trasy. Krążąc nad Klakiem widziałem 3 turystów odpoczywających na szczycie spożywając kanapki i ciekawie przyglądających się moim zmaganiom z przyrodą. Dopiero kolejny komin zapewnił mi silne noszenie sięgające samej podstawy tworzącej się nad szczytem chmury.


Jak się jednak boleśnie przekonałem był to jedyny komin na mojej trasie przez wiele kolejnych minut. Bardzo długi przeskok pod wielką czarną chmurą prawie wpakował mnie w pole. Nagle dostrzegłem dziurę w chmurze przez którą słońce oświetlało zachodnie zbocze zalesionego niewielkiego pagórka. Pomyślałem "Tutaj albo nigdzie" i skierowałem tam mój szybowiec. Jakaż była moja radość, gdy się okazało, że tym razem się nie omyliłem.


Trochę spychany wiatrem a trochę przesuwając się ku skrajowi chmury w kierunku bardziej oświetlonego terenu wleciałem w ostatnią strefę zadania, trafiłem super komin, wykręciłem dolot i ... przekombinowałem. :-( Zamiast zawrócić w tym momencie do mety bo czas minimalny zadania miałem już przekroczony stwierdziłem, że to miejsce zbyt dobrze nosi by je ot tak odpuścić. Zapamiętałem jego lokalizację i zagłębiłem się lotem balistycznym wgłąb strefy by zdobyć więcej kilometrów a po chwili znowu wrócić do tego mocnego komina, nabrać szybko wysokości potrzebnej do dolotu i ukończyć całe zadanie z lepszą prędkością.


Problem polegał na tym, że wracając każda piękna biała chmura do której dolatywałem akurat się rozpadała. Sytuacja stawała się nieciekawa. Opadałem coraz niżej, zacząłem zbaczać z trasy a niegościnny teren pode mną nie zachęcał do lądowania. Leciałem slalomem nadziewając każdy oświetlony słońcem pagórek i bezskutecznie starałem się znaleźć tam jakieś usystematyzowane noszenie. Dopiero przy którejś próbie wskazówka wariometru podniosła się delikatnie powyżej zera. Zakrążyłem i opadłem tylko kilka metrów. Kolejny krąg wyszedł mi już trochę lepiej. Po kilku minutach udało mi się wznieść kilkanaście metrów. Czekałem a czas płynął nieubłaganie z każdą minutą zmniejszając mi ostateczną prędkość zadania. W końcu po około 10 minutach kręcenia się praktycznie w miejscu bąbel nagrzanego powietrza w końcu zamienił się w komin i zapewnił mi możliwość wykręcenia po raz drugi tego dnia dolotu do mety. Po 20 minutach walki o wysokość moja nawigacja szybowcowa podała średnią z tego komina jako 0,4m/s a średnia noszeń z dnia spadłą z 1,5m/s do 1,3m/s. Z jednej strony mógłbym się martwić o stracone punkty, ale ja w tym momencie naprawdę cieszyłem się, że udało mi się wyratować z tej trudnej opresji i nie skończyłem w polu pośrodku słabo dostępnych samochodem pagórków i lasów.


Już nic więcej nie kombinując spokojnie opadając po zboczach Vtacznika skierowałem się do mety ostatniego zadania tych zawodów.


Tego dnia przeleciałem 221 kilometrów i uzyskałem najwolniejszą prędkość z tych co oblecieli cała trasę, która wyniosła zaledwie 62,4km/h. Dobra wiadomość brzmi, że pomimo kilku napotkanych kryzysów nie dałem w pole! 9 pilotów z naszej klasy nie miało tyle szczęścia i to po nich przyszło nam zaraz po wylądowaniu pojechać. Wróciliśmy późną i ciemną nocą długo po zakończeniu ceremonii zamknięcia zawodów. Na pocieszenie został nam do zjedzenia bardzo dobry gulasz :-)

Mój lot na serwisie GCUP.EU można zobaczyć tutaj.

-----

To był mój pierwszy w życiu udział w zawodach FCC Gliding rozgrywanych nad terenami Słowacji, Czech i Polski. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że moim zdaniem są to jedne z najbardziej atrakcyjnych zawodów rozgrywanych w Europie. Malownicze górskie krajobrazy, doskonała organizacja i atmosfera, wyjątkowe warunki pogodowe i doborowi piloci nadają niesamowitego klimatu tej imprezie.

Moim osobistym planem na tegoroczne zawody było aby przede wszystkim pouczyć się latania górskiego i poznać teren rozgrywania tych zawodów. W ostatecznej klasyfikacji zająłem 38 pozycję na 52 zarejestrowanych zawodników. Popełniłem trochę błędów, ale cieszę się iż każdorazowo udało mi się wyjść z opresji i ani jednego lotu nie musiałem zakończyć w polu. W przyszłym roku na pewno tu wrócę. Będę już wtedy dużo bogatszy o tegoroczne doświadczenia.

Do zobaczenia za rok!!!

FCC Gliding 2014: Dzień 11

Od rana znowu mocno wiało a na niebie pojawiały się soczewki i rotory.



Na odprawie ze względu na słabe warunki pogodowe rozdano nam zadanie obszarowe o długościach 104/260km i minimalnym czasie oblotu 1:45.


Warunki do latania były stosunkowo trudne. Duża część pilotów zdecydowała się ustawić swoje szybowce poza gridem więc mi przyszło startować jako jeden z pierwszych a holówka kazała mi wyczepić się sporo przed uzyskaniem uzgodnionej wysokości 600 metrów nad poziom lotniska. Niestety w tak trudnych warunkach przy niższej wysokości nie dałem sobie rady z utrzymaniem w powietrzu i po chwili walki musiałem wylądować na lotnisku.

Start lotny otworzono jeszcze jak byłem na ziemi. Jako, że na odprawie szaman meteo zwiastował, że okno w chmurach na rozegranie konkurencji jest bardzo krótkie dlatego też zaraz po osiągnięciu podstawy rozpocząłem konkurencję starając się nadgonić stracony czas.


Do pierwszej strefy obserwacyjnej zadania doleciałem prosto ze startu i znoszony wiatrem w kominie zacząłem się w nią zagłębiać. Po osiągnięciu podstawy co prędzej zawróciłem w kierunku drugiej strefy.


Lecąc pod wiatr nie było już tak łatwo. Na południe od Prievidzy warunki zaczęły się stopniowo pogarszać ale szło mi całkiem nieźle. Dogoniłem liderów polskiej ekipy i lecąc kilkaset metrów za nimi z niepokojem obserwowałem jak mój szybowiec w duszeniach coraz bardziej zbliża się do czubków drzew. Na szczęście pośrodku tego nieprzyjaznego obszaru udało mi się znaleźć słabe noszenie. Jeden z liderów się do mnie cofnął a drugi poleciał przed siebie lądując z prostej w terenie przygodnym.


Po kilku minutach dołączył do nas cały rój szybowców. Powoli aczkolwiek systematycznie wznosiliśmy się w górę, wiatr cofał nas po trasie a podstawy chmur coraz bardziej się opuszczały. Nie było czasu do stracenia. Rozpoczęliśmy kolejny przeskok. Peleton poleciał prosto do punktu, ale tam już był jeden szybowiec skazany na niepowodzenie. Dlatego też odbiłem bardziej w prawo widząc tam lepsze warunki do lotu. Udało mi się znaleźć kolejne tym razem już dużo słabsze noszenie. Po odwróceniu się zauważyłem jak cały peleton podąża w moje ślady. Zrobiło się bardzo ciasno. Piloci powoli przestawali wierzyć w zakończenie zadania i zaczęli modlić się o dolot do domu. Po pewnym czasie noszenie się skończyło i wszystkie szybowce zawróciły w kierunku Prievidzy. Po chwili znowu znaleźliśmy słaby komin, który dużej części z nas zapewnił dolot. Reszta tego dnia niestety nie dała rady i ratowała się lądowaniem w terenie przygodnym.

Jako, że byłem na samym szczycie komina to udało mi się dłużej korzystać z jego westchnienia. Kolejne szybowce pode mną odchodziły w kierunku domu a ja ciągle jeszcze nie opadałem. Postanowiłem to wykorzystać i spróbować przeczekać w powietrzu ile się da i obserwować czy pogoda poprawi się na tyle by kontynuować zadanie.


Od tego momentu jeszcze godzinę udało mi się utrzymywać w powietrzu będąc spychanym przez wiatr w kolejnych podtrzymaniach w kierunku lotniska domowego.


Niestety pogoda w kierunku ostatniego punktu zwrotnego zadania nic się nie poprawiała, coraz trudniej było utrzymać się w powietrzu a w polach czekało pełno kolegów. Wylądowałem i co szybciej wybrałem się w podróż.


W górskich polach bardzo często przydaje się samochód z napędem na 4 koła.

Tego dnia konkurencja w naszej klasie się nie rozegrała bo zbyt mało pilotów przeleciało 100 kilometrów a wielu z nich lądowało w terenie przygodnym. Mój lot na serwisie GCUP.EU można zobaczyć tutaj.

wtorek, 13 maja 2014

FCC Gliding 2014: Dzień 10

Oj ciężko było po wczorajszych trudach wstać dzisiaj z łóżka a tu znowu odprawa o 9:00 przed którą trzeba jeszcze rozstawić grid.



Na odprawie dostaliśmy kolejne zadanie prędkościowe. Tym razem była to trasa 332 kilometry po Wielkiej i Małej Fatrze. Mam duży respekt do masywu Wielkiej Fatry. Leciałem nad nim tylko raz z Sebastianem Kawą i nie wygląda to z powietrza zbyt przyjemnie. Teren jest wysoki, przełęcze między szczytami niewielkie przez co tworzy się swoisty płaskowyż od którego do podstawy chmur pozostaje niewiele miejsca na manewry czy popełnienie błędu. Na dodatek są tam doliny w których nie da się bezpiecznie wylądować czy też łatwo ewakuować się nimi na zewnątrz tego niegościnnego obszaru. To właśnie w tych dolinkach rok temu na zawodach FCC Gliding rozbiły się 2 szybowce. Dzisiaj będę musiał bardzo mocno uważać i starać się trzymać wysoko nad prawie nieznanym mi jeszcze terenem.



Piloci zmęczeni poprzednim dniem korzystali dzisiaj z każdej okazji by odpocząć czekając na pojawienie się pierwszych chmur na niebie.


O 10:30 rozpoczęły się starty ziemne.




Od rana przyszło nam walczyć z termiką bezchmurną, która sprzyja zbieraniu się pilotów w większe grupy i powstawaniu dużych podniebnych akwariów.


Wkrótce jednak zaczęły pojawiać się pierwsze kłaczki pomagające znaleźć noszenia. Po spędzeniu już ponad godziny w powietrzu uznałem, że jest to najwyższy sygnał do startu do konkurencji.


Noszenia nad dolinami nie rozpieszczały. Tylko w kilku miejscach pojawiały się na chwilę większe obłoczki lecz niestety równie szybko znikały.


Mając silne postanowienie latać dzisiaj bardzo ostrożnie starałem zdobyć się jak najwięcej wysokości przed wleceniem nad pasmo Wielkiej Fatry. Czas spędzony w kominie wykorzystywałem na analizę rzeźby terenu i rozpoznanie dróg ewakuacyjnych z potencjalnych kłopotów.


W końcu odważyłem się polecieć w te nieprzyjazne dla szybowników regiony.


Bez większych problemów ominąłem najwyższe szczyty tego masywu i zacząłem przemieszczać się w kierunku Kotliny Liptowskiej rozdzielającej Tatry Niskie od Wysokich.



Tam było już dużo przyjaźniej. Zawsze można było "spłynąć" w lewo w wielką płaską dolinę na dnie której znajduje się kilka lotnisk i lądowisk.


Teraz już spokojnie można było przesuwać się wzdłuż masywu Niskich Tatr wykorzystując udostępnione nam specjalne strefy powietrzne TSA aby nabrać sporej wysokości w dobrych górskich kominach.


Zaliczenie punktu zwrotnego leżącego w Kotlinie Liptowskiej to była czysta formalność.



Wracając można było podziwiać ośnieżone szczyty Niskich Tatr i infrastrukturę turystyczną na zboczach Chopoku.


"Razem z ptakami" :-)


No i znowu na drodze stanęła mi ta niegościnna Wielkiej Fatra. Na szczęście udało mi się znaleźć bardzo dobry komin zaraz nad pierwszym szczytem masywu, który to umożliwił mi bezstresowe opuszczenie tego regionu.



O ile w terenach górzystych panowały bardzo dobre warunki do szybowania to dolina Martinu przywitała nas niebieską pustką. Odbiłem na południe by jak najdłużej wykorzystać zbocza Wielkiej Fatry a potem skręciłem pod kątem prostym by pokonać dolinę jak najkrótszą drogą i jak najszybciej dolecieć do obiecujących zboczy Małej Fatry.


Tam napotkałem sporo chmur i wiele szybowców dzięki czemu bez problemów zaliczyłem kolejny punkt zwrotny i znowu przeskakiwałem przez Dolinę Martinu na zbocza Wielkiej Fatry za która znajdował się kolejny punkt zwrotny dzisiejszego zadania.


Tutaj tym razem trzeba było trochę poczesać strome grzebienie grani w poszukiwaniu noszeń, które jak stopień po stopniu podnosiły mnie na wysokość najwyższych szczytów tego masywu.


Im wyżej tym było lepiej. W końcu przeskoczyłem na drugą stronę, zaliczyłem punkt zwrotny i skierowałem się ku ostatniemu już dolotowemu punktowi zwrotnemu dzisiejszego zadania.


Tym razem nie udało się już uniknąć lotu przez niebieską dolinę jednak kilka długich przeskoków i niezbyt mocnych noszeń zapewniły mi w końcu upragniony dolot do domu.


Po drodze miałem jeszcze okazję porównać osiągi mojego szybowca z innymi typami biorącymi udział w zawodach.


Ostatni punkt zadania zaliczony a teraz prosto do domu!



To był jeden z moich lepszych lotów na tych zawodach. Udało mi się uniknąć poważnych błędów, które kosztowałyby mnie dużo punktów w klasyfikacji. Leciałem może i trochę asekuracyjnie, ale na pewno bezpiecznie przez co ani razu nie poczułem się zagrożony sytuacją bez wyjścia. Założony plan zrealizowałem w 100%.

Z prędkością 78km/h zająłem 31 miejsce. Dzisiaj prawie nikt nie lądował w polu. Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU tutaj.