czwartek, 18 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 13 - Zakończenie

Kolejnego dnia niestety też nie udało się polatać. Koło południa wszyscy poskładali szybowce do przyczep i czekali na ceremonię zamknięcia zawodów zaplanowaną na godzinę 18:00.

Zaczęło się od krótkiej przemowy, a potem każdy z zawodników dostawał gratulacje i mały upominek. Jak już zapewne wiecie udało mi się zająć 10 miejsce.


Najlepsza trójka pilotów biorących udział w Safari Pohar 2013:


Poza zawodami Safari w tym samym czasie na lotnisku rozgrywały się Mistrzostwa Czech Dwusterów i tu bardzo dobrze wypadł Marek Korneć i jego ekipa zajmując 3 miejsce. Brawo!!!


Po zakończeniu oficjalnej ceremonii Polacy startujący w zawodach porobili sobie kilka zdjęć pamiątkowych:



Następnie udaliśmy się na bardzo dobry poczęstunek. Szynki, mięso, sery, warzywa, szampany zwycięzców i 2 50-litrowe beczki niepasteryzowanego piwa. Była to dobra okazja, aby się jeszcze trochę pointegrować :-)


Podwieczorek umilała nam Magda pięknie grając na niestety roztrojonym pianinie.


Moja córka z różnym skutkiem starała się jej akompaniować na gitarze.


W tym miejscu muszę podziękować mojej żonie i córce za udzielone mi wsparcie i zrozumienie dla mojej pasji. Bez tego ten wyjazd na pewno nie doszedłby do skutku. Dziękuję!!!

...



Podsumowując, zawody te uważam za całkiem udane. Udało się polatać w 7 z 13 dni. Wynik ten może i nie poraża i pewnie byłoby lepiej jakby było 9/10 dni lotnych, ale zawsze może być gorzej. Na przykład rok temu na tych zawodach lataliśmy tylko 4 razy.

Jeżeli chodzi o ostateczny ranking zawodów to udało mi się zająć 10 miejsce na 32 startujących pilotów, a zarazem najlepszą pozycję z całej polskiej ekipy. Szkoda trochę tego drugiego pola, bo jakbym tego dnia obleciał trasę to miałbym realne szanse na znalezienie się w pierwszej piątce. Podium i tak w tym roku było raczej jeszcze poza moim zasięgiem. Za rok postaram się poprawić.

Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, że zrealizowałem mój własny plan szkoleniowy. Daleko i asekuracyjnie latać już umiem czego dowiodłem sobie zdobywając kolejne diamenty. Jeżeli chcę się liczyć kiedyś w tym sporcie to muszę nauczyć się latać szybko. Już przed wyjazdem zakładałem, że jako że te zawody nie liczą się w klasyfikacji FAI to nie będę się skupiał na ostatecznym wyniku tylko będę starał się oblecieć każdą z tras najszybciej jak umiem. Plan zrealizowałem w 100 procentach. Te dwa pola były wliczone w koszty zabawy, bo jak się szybciej lata to i szybciej się spada. Mam nadzieję, że wraz ze zdobywaniem kolejnych doświadczeń liczba lądowań w terenie przygodnym zacznie maleć, a prędkości będą rosły. Już teraz chyba nie jest tak źle, bo jeśli spojrzeć tylko na moje ukończone loty to każdy z nich klasyfikował mnie w pierwszej trójce dnia (na 32 pilotów), a raz nawet udało mi się wygrać jedną z konkurencji. Szkoda, że w najbliższym czasie znowu nie będzie okazji do polatania z wodą :-(

Tak czy inaczej planuję wrócić z rodzinką za rok na to gościnne czeskie lotnisko i po raz kolejny podziwiać piękne Karkonosze z powietrza.

Do zobaczenia!

Safari 2013: Dzień 12 - Kolejny front

Zapowiadany front nadszedł w nocy. Poranek przywitał nas niebem w pełni pokrytym niskim zachmurzeniem. Niedługo potem dostaliśmy SMS'a z informacją, aby dzisiaj szybowców nie składać, ale pozostać w gotowości. Czy latamy czy nie zostanie rozstrzygnięte na odprawie o 11:00.

Kolejny odbój! Pogoda nie daje większych szans na dłuższe polatanie. Razem z rodzinką postanowiliśmy pozwiedzać okolicę.

Pierwszą ofiarą padł Hrad Trosky czyli ruiny średniowiecznego zamku niedaleko Jicina.






Następnie udaliśmy się do arboretum w Libercu.






Potem mieliśmy w planie zwiedzanie Zoo, ale niestety zaczął padać mocny deszcz więc zapakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy wcześniej do domu.

Safari 2013: Dzień 11 - Po kresce nie zawsze najlepiej

Wczesna pobudka, pośpieszne rozkładanie, mycie i tankowanie szybowca to standard po konkurencji zakończonej w polu. Pomimo, że byłem gotowy na 10 minut po oficjalnym otwarciu grida o 8:30 to i tak prawie wszyscy już rozstawili się przede mną, a ja tylko miałem perspektywy na start z pierwszych linii. 


Nie lubię startować jako pierwszy, gdy mam skrzydła pełne wody. Jak nie uda się znaleźć komina to 
lądowanie tak dociążonym szybowcem, szczególnie na nierównym lotnisku trawiastym, nie jest zalecane. Z tego powodu przed lądowaniem musiałbym zrzucić wodę, której potem nie miałbym pewnie czasu ponownie zatankować przed kolejnym startem. Jak ktoś przed tobą już znaczy kominy w okolicy to zawsze łatwiej jest się utrzymać w powietrzu.


Na odprawie dla odmiany dostaliśmy zadanie obszarowe 128/487 kilometrów o minimalnym czasie 3 godzin. Prognozy pogody natomiast nie były zbyt optymistyczne twierdząc, że niedługo po południu na niebie ma zacząć robić się niebiesko. Do tego jeszcze zapowiadały umiarkowane noszenia i dosyć silny zachodni wiatr. W dodatku zbliżał się do nas kolejny front. Zapowiadał się długi i trudny dzień lotny.


Po starcie okazało się, że prognozy niestety się sprawdzają. Dosyć gęste początkowo chmurki zaczęły zanikać, by po kilku minutach po otwarciu startu lotnego prawie zupełnie zniknąć.


Co natomiast było ciekawe bardzo dużo ich utrzymywało się wciąż nad górami. Zapewne stał tam  już zapowiadany front lub robiła się konwergencja.


Pomimo tego, że wcale nie było to po drodze, chcąc uniknąć wpadki podobnej do dnia poprzedniego postanowiłem polecieć właśnie w te rejony, gdzie spodziewałem się dużo lepszych warunków do latania. Na szczęście taka adaptacja do warunków pogodowych jest dokładnie tym na czym polegają zadania obszarowe.

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Mój szybowiec ważący z wodą ponad pół tony wcale nie miał ochoty tego dnia na latanie. Pomimo usilnych prób nie byłem w stanie podnieść się nad linią startu wyżej niż na 1200 metrów nad grunt. Było to moim zdaniem zbyt mało, aby zaryzykować przeskok w góry przez niebieskie niebo, tym bardziej, że przed pasmem chmur należało spodziewać się dodatkowych duszeń. Cały czas znoszony wiatrem przez ponad godzinę męczyłem się, aby wypracować pozycję startową. W między czasie okazało się, że inni polscy piloci z lżejszymi szybowcami, nie chcąc ryzykować lotu po bezchmurnej, już tam się dostali. Zaprzyjaźniona Foka meldowała bardzo dobre warunki w tamtym regionie. Muszę przyznać, że fakt, że Foka już tam jest a ja się ciągle wydawałoby się bez sensu miotam w okolicy startu dodatkowo mnie zmotywowała.

W końcu udało mi się znaleźć mocniejsze noszenie, które niewiele mnie dryfując wyciągnęło mnie na ponad 1400 metrów nad grunt. Nie chcąc marnować tej wysokości zdecydowałem, że nadszedł najwyższy czas, aby rozpocząć to zadanie. Przeciąłem linię startu, zawróciłem o 90 stopni do trasy i najkrótszą drogą pognałem na lotnisko w Trutnovie.


Na miejscu lecąc po nasłonecznionej stronie chmur nic mnie niestety nie chciało zabrać. Mimo, że byłem coraz niżej to zachowywałem spokój bo pode mną było dobre lotnisko. Fajnie byłoby mieć taki komfort pod polskim niebem. Po chwili odbiłem mocniej pod pod białą pierzynkę i zaczęła się zabawa.


W okolicy Cernej Hory wykręciłem się pod podstawę i poleciałem dalej na zachód po Karkonoszach.



Obserwując kolejne dobrze mi znane z pieszych wycieczek charakterystyczne punkty terenu dosyć szybko dotarłem pod chmurkami w okolice Liberca.







Tam niestety szlak się kończył a chmurki nie chciały zabierać do góry proporcjonalnie do tego na ile wyglądały.


Po raz kolejny tego dnia miałem problemy z nabraniem wysokości. Przechodząc 300 metrów nad pasmem wzgórz za Libercem postanowiłem zalecieć ile się da w tej strefie utrzymując cały czas dolot do najbliższego lotniska.


W końcu zrobiło się na tyle nisko, że musiałem skapitulować i zawrócić. Postanowiłem nie wracać tą samą słabą drogą tylko polecieć bardziej południem, gdzie chmurki lepiej teraz wyglądały. Koło lotniska w Hodkovicach spotkałem czeskich juniorów ujeżdżających okoliczne chmurki. Moją uwagę szczególnie zwrócił jeden z nich o znakach konkursowych WTF ;-)

Chmurki pod którymi krążyli nosiły co prawda całkiem nieźle, ale szybko się rozpadały. Wystarczyło mi to jednak na tyle, aby podreperować swoją wysokość i kontynuować lot. Szlak pod którym leciałem nie dość, że za bardzo nie nosił to niebawem jeszcze się rozpadł. Trzeba było znowu mocno skręcić w kierunku Vrchlabi, bo podejżewałem, że nad górami ciągle były dobre warunki do latania. Nie myliłem się. Za Cerna Horą znalazłem komin o średniej sile 2,2m/s, który szybko podniósł mnie pod podstawę.


Chmury tutaj układały się w piękny szlak, który w dodatku bardzo dobrze podtrzymywał.


Omijając obszary w których ciężkie chmury zrzucały nadmiar wilgoci na ziemię szybko minąłem Kudowę i Duszniki Zdrój. Niestety w pewnym momencie szlak był już za stary i nie chciał dalej nosić więc zawróciłem pod wiatr i zacząłem wracać do domu.


Podziwiając podnoszące się z każdej strony opary szybko i bez problemów dotarłem na czeską stronę.


Tutaj niestety się okazało, że szlak się rozerwał na kilka mniejszych ścieżek pozostawiając czyste niebo pomiędzy nimi. Wybrałem tą, która była najbardziej zbieżna z moją trasą. Niestety był to błąd bo pomimo pięknych chmur latając z lewej na prawą linii chmur nie byłem w stanie znaleźć obszaru noszeń. Wiedziałem, że lecąc tak dalej nie uda mi się ukończyć zadania. Odbiłem pod kolejny szlak w okolicy Trutnova i dotarłem tam mając tylko niecałe 400 metrów nad gruntem. Robiło się nieciekawie. Straciłem tam sporo czasu zanim znalazłem porządne noszenie w którym mogłem wykręcić i przekręcić dla bezpieczeństwa dolot. Okazało się to bezcenne po tym jak już wyskoczyłem znad Cernej Hory w kierunku domu w niebieską otchłań w której napotkałem całkiem silne duszenia. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że nie dolecę, ale po przeleceniu najgorszego obszaru i zwolnieniu sytuacja zaczęła wyglądać już lepiej. Niedługo potem zaliczyłem cylinder mety i po zameldowaniu się kosiakiem nad lotniskiem wylądowałem.

Był to kolejny udany dzień. Po analizie lotu okazało się, że przeleciałem 287 kilometrów ze średnią prędkością 84km/h. Dało mi to po raz kolejny trzeci rezultat dnia i pozwoliło wskoczyć na 10 pozycję w klasyfikacji generalnej. Jak się okazało latanie w lepszych warunkach nawet daleko od optymalnej trasy daje dobre rezultaty. Piloci tego dnia lecący po bezchmurnej kresce mieli podobne lub gorsze rezultaty. Poza dobrą prędkością miałem też zapewne dużo większy komfort psychiczny pędząc pod szlakami pełnymi chmur.

Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

Po szybkim ogarnięciu szybowca wziąłem udział w akcji ratunkowej Pirata, który wylądował w polu za Harrachovem. Wróciliśmy niedługo przed północą.


P.S. Udało mi się uzyskać dodatkowe zdjęcia z zawodów w wyniku czego zaktualizowałem niektóre z poprzednich postów. Zainteresowanych zapraszam do zapoznania się z dodatkowym materiałem.

wtorek, 16 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 10 - Nie mój dzień

Na odprawie meteo-szaman przepowiadał bezchmurną termikę na południowym-wschodzie, dlatego liczyliśmy na zadanie podobne do tego z dnia poprzedniego. To co zobaczyliśmy parę minut później jednych zdumiało, innych zakłopotało, a pozostałych rozśmieszyło.


Dostaliśmy prawie dokładnie to samo diamentowe zadanie co 2 dni temu z tą różnicą, że tym razem mamy lecieć je od tyłu i najgorszy odcinek przypada na początek trasy.


Początkowo na niebie było sporo małych chmurek, które może i ładnie wyglądały, ale nosiły bardzo marnie.


Później i te obłoczki zaczęły zanikać i przed nami otworzyła się niebieska otchłań nieba tylko od czasu do czasu zaburzona niewielkimi kłaczkami. To właśnie do nich kierowali się piloci co powodowało wyjątkowe zagęszczenie szybowców w kilku punktach na niebie. Pierwsze dobre noszenie w którym opłacało się zatrzymać z wodą znalazłem dopiero ponad 35 kilometrów od startu. Potem było tylko gorzej. Niewiele brakowało a wylądowałbym na tej samej łące co ostatnio. Na szczęście udało mi się tam wykręcić w słabym noszeniu.

Od dłuższego czasu rozważałem pozbycie się wody, ale zaprzyjaźniony pilot, który poleciał nad Broumov twierdził, że tam jest szybowcowe El Dorado. Z tego też powodu postanowiłem przemęczyć się w tym trudniejszym regionie z ciężkim szybowcem, aby potem odzyskać na prędkości z pełnymi zbiornikami balastowymi. Niedługo potem niestety przyszło mi żałować tej decyzji.

Zaraz przed pierwszym punktem zwrotnym cierpliwie wykręciłem się w byle jakim noszeniu, zaliczyłem go i pognałem za kilkoma szybowcami po kolejnym boku zadania. Pojawiło się tu więcej chmurek i szybowce przede mną zatrzymały się pod jedną z nich. Po ich przechyleniu i promieniu krążenia wyglądało, że jest to całkiem silne noszenie. Podlatuję pod nich i nic. Kieruję się pod wiatr i znowu nic. Lecę dalej pod wiatr do młodszej chmurki w szlaku i znowu ciągle w dół. Zbadałem jeszcze pierwszą z chmurek zaraz nad samym zboczem górek, ale wyniki były podobne. Odbiłem po trasie do kolejnego pobliskiego szlaku, ale niestety sytuacja się powtórzyła. Byłem coraz niżej i nie mogłem dłużej kręcić się nad tak wysokim terenem. Spłynąłem w Dolinę Kłodzką, gdzie było kilka kolejnych chmurek.

Zrobiło się nieciekawie. Nawet w dolinie miałem tylko 400 metrów wysokości nad gruntem. Niezwłocznie zacząłem zrzucać wodę i skierowałem się w kierunku nasłonecznionej górki licząc, że tam coś zapracuje. Jeszcze ponad dziesięć minut walczyłem tam na jakimś termo-żaglu, ale w końcu musiałem poddać się naturze i wylądować.

W okolicy było pełno ładnych łąk, ale na większości z nich było pełno krów. Wybrałem taką na której nic się nie pasło i przymierzyłem się do lądowania. W momencie przyziemienia usłyszałem łoskot i nagle mój szybowiec opadł niżej niż zazwyczaj. To kółko podwozia przy dotknięciu ziemi się schowało i po raz pierwszy w życiu wylądowałem na brzuchu. Na szczęście podejście było bardzo płynne a łąka niczym nie różniła się jakością od typowego lotniska. Po przeglądzie szybowca okazało się, że strat nie było żadnych, klapki zakrywające podwozie nawet się nie porysowały, a ja tylko najadłem się stracha.

Nie dość, że wylądowałem na brzuchu, że nie przeleciałem nawet 100 kilometrów trasy co będzie bardzo bolało w punktacji generalnej, to jeszcze po kilku minutach zauważyłem, że w rogu mojego pola jest 20-metrowa luka w pastuchu i przez nią pędzi do mnie kłusem zaciekawione nietypowym wydarzeniem stadko.


Byłem w małych tarapatach. Szybowiec stał unieruchomiony na środku pola, a krowy zaczęły go otaczać z każdej strony. Poważnie obawiałem się, że podepczą mi skrzydła. W parę minut musiałem nauczyć się podstaw fachu kowboja i w końcu udało mi się je przegonić na rozsądną odległość.

Po kilkunastu minutach odwiedzili mnie ludzie z sąsiedniego budynku. Z ich pomocą otworzyłem zamknięte kółko oraz przepchnąłem szybowiec w róg pola, gdzie w razie potrzeby był on dużo łatwiejszy do obrony przed ciekawskim bydłem.

Teraz można było pomyśleć o ewakuacji. Okazało się, że po raz kolejny moim wybawcą miał się stać pilot szybowca Filip, który tego dnia w tak trudnych warunkach nie zdecydował się na odejście na trasę. Drogę już znał bo wylądowałem około 20 kilometrów od miejsca z którego ostatnio mnie zabierał.

Po około 1,5 godziny od mojego lądowania nisko nade mną pojawiły się 2 polskie PW-5 Cu i W. Nawiązałem kontakt radiowy, przekazałem informacje o polu i zacząłem przyglądać się dalszemu rozwojowi sytuacji. Po kilku minutach Cu załapał jakieś noszenia i poleciał dalej, a W wyraźnie opadł. Niedługo potem przyszło mi go witać na moim lądowisku.




W taki oto sposób w miejscowości Cervena Voda znalazły się 2 polskie szybowce. Oba wózki dotarły około 20:00 i do domu wróciliśmy po 22:00. Jeszcze raz dziękuję ci Ryśku za pomoc!


Tego dnia zająłem 23 miejsce i zdobyłem tylko 188 punktów na 1000 możliwych. Kosztowało mnie to bardzo dużo w klasyfikacji generalnej bo bezpowrotnie straciłem szanse na medal w zawodach.

Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Tego dnia bardzo dużo się nauczyłem, ale tym razem niestety na własnych błędach.
Po pierwsze powinienem wcześniej zrzucić wodę dzięki czemu być może załapałbym się z peletonem pod te mizerne chmurki.
Po drugie już zawsze przed lądowaniem będę się upewniał czy kółko na pewno się zablokowało w pozycji otwartej.
Po trzecie po analizie lotów innych pilotów zauważyłem, że można było ten dzień rozegrać dużo lepiej taktycznie. Specyfiką tych zawodów było to, że szybowce o bardzo zróżnicowanych osiągach bardzo rozciągały się na trasie. Najlepszym dowodem na to był fakt, że PW-5 leciał te same 100 kilometrów co ja ponad 1,5 godziny dłużej. Niektórzy piloci szybszych szybowców dobrze to wykorzystali i po pierwszym punkcie zwrotnym, zamiast lecieć po kresce do następnego, wróciły się dokładnie po swoim śladzie aż do Novego Mesta mając wszystkie kominy znaczone na termice bezchmurnej przez wolniejsze maszyny. Co więcej taka trasa prowadziła cały czas nad terytorium w którym pełno jest lotnisk więc ewentualne niepowodzenie miałoby mniejsze konsekwencje.

Cóż, na przyszłość będę starał się nie popełniać powyższych błędów...

Mój nienajszczęśliwszy lot można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

niedziela, 14 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 9 - Po lotniskach

Kolejny dzień przyniósł kolejne zadanie prędkościowe. Tym razem jednak było ono krótsze bo miało tylko 280 kilometrów. Co więcej było ono wyłożone po lotniskach co wyraźnie zaznaczono na odprawie. Widocznie duża część pilotów nie była zadowolona długim zwożeniem się z pól dnia poprzedniego. Dzisiaj za to prawie co każde 10 kilometrów trasy można było znaleźć jakieś bezpieczne lotnisko do wylądowania. Sytuacja niestety niewyobrażalna na polskiej ziemi.


Pogoda była na tyle dobra, że znowu wystartowaliśmy przed południem. Od rana walczyłem ze złożeniem szybowca, umyciem go i zatankowaniem balastu wodnego. Wszystko to spowodowało, że zaciągnąłem się na grida z 10 minut po jego otwarciu. Wynikiem była moja pozycja w jednym z pierwszych rzędów tego orszaku.


Jako, że linia startu lotnego otwierana jest dopiero 20 minut po starcie ziemnym ostatniego szybowca z klasy, to byłem zmuszony spędzić dużo czasu na oczekiwanie w powietrzu zanim będę mógł rozpocząć zadanie.

Wiał dosyć silny północno-wschodni wiatr czego skutkiem było pojawienie się szlaków dokładnie pod kątem prostym do wyłożonej trasy i sięgających daleko w Polskie rejony. Przekląłem trochę pod nosem na temat umiejętności wykładania zadań przez task settera i mając prawie godzinę do planowanego rozpoczęcia zadania postanowiłem spenetrować dzisiejsze warunki pogodowe i zarazem trochę pozwiedzać okolicę. Prawie bez straty wysokości, bez żadnego krążenia, wykorzystując tylko noszenia szlakowe oddaliłem się na 20 kilometrów w kierunku Broumova i wróciłem do punktu startu. Wykonałem tym samym przeskok o długości ponad 46 kilometrów i doskonałości 231. W takich warunkach mój zatankowany "po uszy" Jantar spisywał się znakomicie i na pewno nie pozostawiłby dużych szans innym szybowcom w zawodach. Szkoda...

Dzisiaj znowu leciało mi się bardzo dobrze. Nie zaprzątałem sobie głowy straconymi punktami w klasyfikacji generalnej dnia poprzedniego. Nie czułem żadnej presji, aby "się odgryźć". Chciałem po prostu jak najlepiej oblecieć ten konkretny lot i w pełni się na tym zadaniu skupiłem.

Po otwarciu startu lotnego znowu trzymałem się tej samej strategii i odczekałem kilkanaście minut aż peleton się oddali. Po rozpoczęciu zadania krążąc dłużej tylko w mocniejszych kominach znowu bez problemów znalazłem się wśród czołówki. Takie latanie może być jednak trochę stresujące, a czasem, jak dnia poprzedniego, skończyć się niestety polem. Chodzi o to, że do podstawy dochodziłem tylko wtedy, gdy miałem dobre noszenie. W pozostałych kominach, albo w ogóle nie krążyłem, lub jeśli było to naprawdę konieczne podciągałem się tylko na tyle, aby wysokości starczyło na spenetrowanie kolejnej obiecującej chmurki. Fajnie to wygląda w teorii, ale w praktyce dużą część trasy leciałem o połowę niżej niż inni piloci, którzy ostrożnie cały czas trzymali się podstaw chmur.


W ten sposób zaliczyłem pierwszy i drugi punkt zwrotny. Dopiero na tym boku znalazłem noszenie godne dokręcenia się aż do podstawy. Niestety nie trwało to długo. Ryzyko to po trzecim punkcie zwrotnym omało nie zakończyło się przymusowym lądowaniem na lotnisku w Starej Pace (27 kilometrów od mety), gdzie ledwie udało mi się odbić od ziemi i wykręcić dolot.



Obrana strategia jednak po raz kolejny dała przyzwoite rezultaty. Zdobyłem trzeci wynik dnia i awansowałem na 5 pozycję w zestawieniu generalnym.

Wieczorem przy pakowaniu sprzętu do hangarów chyba były jakieś problemy :-)


Mój lot na serwisie GCUP.EU.