środa, 3 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 3 - Zwiedzanie Karkonoszy

Po jednym dniu bez latania piloci bardzo optymistycznie patrzeli dzisiaj w niebo. Już o 9:00 można było podziwiać długi grid szybowców na pasie startowym.


Na odprawie rozdano nam kolejną obszarówkę o długości 114/405 kilometrów i minimalnym czasie 2,5 godziny.


Startować początkowo mieliśmy o 12:00, ale z powodu oczekiwania na lepszą pogodę ostatecznie rozpoczęliśmy loty pół godziny później. 30 szybowców naszej klasy zostało wyholowanych w powietrze w trochę ponad 40 minut. Linię startu lotnego otworzono o 13:31 czyli 20 minut po starcie ziemnym ostatniego szybowca.


Tym razem mając odpowiednio dużo czasu na przygotowania miałem zbiorniki pełne wody.  Tak dociążony szybowiec razem z pilotem waży ponad 500 kilogramów. Każdy metr kwadratowy długich białych skrzydeł musi wytworzyć siłę nośną zdolną do uniesienia co najmniej 50kg obciążenia. Jako, że nad lotniskiem nie było jeszcze najlepszych warunków to moja ciężka "cysterna", zatankowana 150 litrami wody, ledwo wznosiła się w kominach szybko wyprzedzana przez dużo lżejsze szybowce. Na szczęście wystartowałem odpowiednio wcześnie, aby mieć wystarczająco dużo czasu na zajęcie dogodnej pozycji do rozpoczęcia zadania.


Latanie z wodą ciągle jest dla mnie nowością. Pierwszy raz tak latałem na zawodach Safari rok temu i od tamtego czasu nie miałem okazji tej umiejętności potrenować. Nie będąc wystarczająco zadowolonym ze swojego stylu latania tak obciążonym szybowcem stwierdziłem, że oddalę się trochę od lotniska i poświęcę trochę czasu na podszkolenie warsztatu. Spowodowało to, że w momencie otwarcia startu lotnego byłem co prawda już z powrotem, ale znajdowałem się 300 metrów pod podstawą chmur. Powoli podnosząc się do góry obserwowałem jak większość szybowców w zwartym peletonie szybko odchodzi na północny zachód w kierunku wystających nad horyzontem Karkonoszy. Zostałem sam i dopiero po jakimś czasie przekroczyłem linię startu lotnego rozpędzając szybowiec w pogoni za resztą.

Szybowiec dociążony wodą potrafi lecieć dokładnie tą samą trajektorią co pusty, ale może to robić z dużo większą prędkością. Dzięki temu dosyć szybko dogoniłem kilka szybowców, ale niestety noszenia w których latały właśnie się kończyły. Minąłem Vrchlabi i ciągle nie znalazłem nic w czym warto by krążyć tak ciężkim szybowcem. U podnóży Karkonoszy miałem już tylko 400 metrów nad poziomem zboczy, a kominów jak na lekarstwo. Jako, że w ciągu najbliższych kilku minut groziło mi lądowanie na pobliskim lotnisku zdecydowałem się zrzucić część wody. Lżejszy o około 50 kilogramów mój szybowiec od razu stał się bardziej posłuszny i zwrotny. Dzięki temu udało mi się wycentrować nienajmocniejszy, wąski i poszarpany wiatrem komin i zacząłem odzyskiwać wysokość. Dookoła nie widziałem żadnych szybowców, które mogłyby pomóc mi w wyborze dalszej strategii dlatego zdecydowałem się polecieć w wyższe góry i tam poszukać mocniejszych noszeń. Jak się okazało moje przewidywania były słuszne.


Lecąc na zachód obserwowałem kolejne dobrze mi znane z pieszych wędrówek szlaki.


Doleciałem w okolice Harrachova gdzie wykręciłem ostatni komin i zacząłem wracać wzdłuż szlaku turystycznego na granicy polsko-czeskiej.
Widziałem schronisko na Szrenicy


Śnieżne kotły


Przełęcz Karkonoską


i Spindleruv Mlyn.


Następnie pozostawiając Śnieżkę pod lewym skrzydłem skierowałem się w kierunku Czarnej Hory.


Mając Śnieżkę powyżej z lewej a Czarną Horę z prawej strony znalazłem kolejny komin a niedługo potem w końcu dogoniłem jakieś szybowce. Okazało się, że to dwóch Czechów, którzy od rana urządzali sobie konferencję na tej samej częstotliwości radiowej. Po wymianie pozdrowień dla polskich i czeskich pilotów pozostawiłem ich w tym samym kominie i poleciałem poszukać czegoś mocniejszego.


Lecąc dalej natrafiłem w kominie na naszego Perkoza pod dowództwem Marka Kornecia. Ten jednak dotarł do podstawy dużo szybciej i znikł mi gdzieś na horyzoncie. W między czasie "nasz" Pirat zgłosił lądowanie w polu.


Po dłuższym przeskoku dotarłem do pasma Gór Orlickich, gdzie znowu napotkałem dobre warunki do podniebnej żeglugi. Dosyć szybko dotarłem do ostatniego obszaru nawrotów i rozochocony dobrymi warunkami postanowiłem trochę przedłużyć trasę. Jak się potem okazało było to jednak błędem i kosztowało mnie kilka punktów prędkości średniej z całego zadania. Niebawem udało mi się wykręcić bezpieczny dolot i bez problemów pędząc 170-180 km/h dotarłem do linii mety.

W czasie mycia, tankowania i rozbrajania szybowca dowiedziałem się, że mamy dzisiaj dwa szybowce w polu. Poza Piratem w terenie przygodnym wylądował także zaprzyjaźniony PW-5. Mi w przydziale przypadło dowództwo w "akcji ratunkowej" Pirata, którego pogoda zawiodła w okolice Kudowy Zdrój. Ledwo zdążyłem coś przekąsić, zanieść log do komisji zawodów i po chwili siedziałem za kierownicą samochodu z przyczepą Krakus na haku. Po drodze zadzwonił do mnie Marek Jóźwicki gratulując mi zajęcia trzeciego miejsca tego dnia i takiego samego w zestawieniu generalnym. Z Piratem wróciliśmy na lotnisko niedługo przed 22:00.

Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz