poniedziałek, 1 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 1 - Pierwsze koty za płoty

Podróż przez całą Polskę z nową przyczepą na haku zajęła 11 godzin. Przyczepa spisywała się bardzo dobrze, a szybowiec przetrwał bez szwanku. Na miejsce na lotnisko Dvur Kralove nad Labem dojechaliśmy późnym wieczorem. Nie miałem już siły na rozkładanie Jantara. Zresztą o tej porze nie tak łatwo było znaleźć pomocników zdolnych do pomocy przy tej precyzyjnej czynności ;-)


Następnego dnia od rana wszyscy piloci gorączkowo kręcili się wokół przyczep i rozkładanych szybowców. Do złożenia mieliśmy Perkoza, dwa PW-5, Cobrę i mojego Jantara.


Ci co mieli już wcześniej złożone szybowce też nie mieli łatwiej bo musieli wypakować to wszysto z hangarów :-)


Na szczęście wszystkie najważniejsze czynności udało się wykonać przed pierwszą odprawą zawodów Safari 2013.


Odprawa jak zwykle odbyła się po czesku, ale tym razem nie tylko już więcej rozumiałem, ale nawet trochę tłumaczyłem innym pilotom, którzy przyjechali tu pierwszy raz. Omówiono tematy bezpieczeństwa oraz okoliczne zagadki terenu. Dla obu klas wyłożono obszarówkę o minimalnym czasie oblotu równym 2 godziny. Czas startu wyznaczono na 13:00.


Zaraz po odprawie rozpoczęły sie wyścigi na grida. Jako, że prawie każdy miał coś jeszcze do podłubania przy szybowcu to nikt nie chciał stać w pierwszym rzędzie. Mi udało się zająć miejsce w drugiej połowie stawki co dało mi wystarczająco dużo czasu, aby uzbroić i poobklejać Jantra. Niestety nie zdążyłem zatankować szybowca wodą. Pozostało tylko czekać na rozpoczęcie pierwszej konkurencji tych zawodów.


Starty rozpoczęły sie punktualnie o 13:00. Kilka holówek sprawnie wyciągnęło całą klasę w około 40 minut i otwarcie startu lotnego ogłoszono na 14:07. Jako, że miałem miesięczną przerwę w lataniu na wyczynowym sprzęcie, a na Sigmie prawie w tym roku jeszcze nie latałem, postanowiłem spędzić trochę czasu nad lotniskiem, aby się lepiej wlatać i przy okazji zobaczyć co robi konkurencja. Po 20 minutach z wysokości 1200 metrów odszedłem na trasę.


Początkowo szło mi bardzo fajnie. Mijałem kolejne szybowce bez znaczej utraty wysokości, ale wszystko kiedyś musi się skończyć. Spadłem trochę niżej, a w dodatku moje lusterko zaczęło zgłaszać problemy z zasilaniem i komunikacją z logerem. Tak sie tym zdekoncentrowałem, że po chwili walczyłem w parterze o przetrwanie. Co więcej bateria w mojej nawigacji szybko się rozładowywała. Jako, że loger mam przyklejony z tyłu nad prawym ramieniem chwyciłem po raz pierwszy w życiu drążek lewą ręką i zacząłem diagnozować awarię. Okazało się, że najprawdopodobniej problemy z zasilaniem ma też mój loger. Sytuacja stawała się bardzo poważna, bo jeśli loger faktycznie nie ma prądu, a bateria lusterka mi za 30 minut padnie, to nie będę miał jak udokumentować mojego lotu. Centrując lewą ręką postrzępiony przez silny wiatr komin nerwowo szukałem przyczyny awarii. Udało mi się ustalić, że jak ruszam kabelkami w specyficzny sposób to wszystko zaczyna działać jak powinno.  W między czasie szybowiec znoszony przez silny wiatr w źle centrowanym kominie znalazł się znowu tylko 12 kilometrów od startu. Miałem do wyboru kilka opcji. Mogłem kontynuować lot z tą dużą stratą i liczyć na to, że bateria wytrzyma lub uda mi się naprawić awarię w locie. Mogłem też wrócić na start i ponownie wystartować zadanie lub wylądować i na ziemi uporać sie z problemem. Jako, że z prognozy wynikało, że warunki termiczne mają się drastycznie pogorszyć po 17:00 to wybrałem ta pierwszą opcję.


Znowu chwyciłem drążek w lewą rękę i wraz z opadającym paskiem naładowania baterii coraz nerwowiej szarpałem za głową kablami. W końcu po ponad 40 minutach sterowania lewą ręką tego 2 godzinnego zadania udało mi się doprowadzić elektronikę do jako takiego porządku i zacząłem nadrabiać stratę. Zaliczyłem po minimum pierwszy obszar nawrotów. Bez większych problemów dotarłem do drugiego obszaru gdzie pode mną w kominie spotkałem Filipa, a następnie zawróciłem do trzeciego, już ostatniego, obszaru nawrotów tego dzisiejszego zadania. Po drodze dogoniłem Jantara MS i potem już razem kontunuowaliśmy lot.

Pogoda zgodnie z przewidywaniami z każdą minutą się pogarszała a noszenia słabły. Niezwlekając zbyt długo w trzecim obszarze nawrotów zawróciliśmy do mety, a wskazówka wysokościomierza bezlitośnie pokazywała, że z grawitacją nie jest tak łatwo wygrać. Skierowałem szybowiec na lotnisko w Jicinie zakładając, że w najgorszym przypadku spotkam się z Rumcajsem. Na 4 kilometry przed lotniskiem na wysokości 300 metrow nad gruntem wskazówka wariometru wskazała 0, a potem przesunęła się ku górze. Założyłem i wycentrowałem komin, a po chwili pode mną dołączyły do "mojego" komina jeszcze 4 szybowce. W tym momencie byłem jeszcze daleki od optymizmu. Komin ledwo nas podnosił z oszałamiającą siłą 0,2m/s a wiatr mocno spychał, na szczęście, w kierunku mety. Po paru minutach siła komina wzrosła do ponad 1m/s, a uzyskana wysokość powoli pozwalała myśleć o dolocie.


Po drodze złapałem jeszcze 2 noszenia i bezpiecznie z dużą prędkością przeleciałem przez linię (cylinder?) mety. Do lądowania podchodziłem w szyku z Jantarem MS.




Po wylądowaniu szybowiec trzeba było po raz pierwszy zagrajcarować, umyć i zatankować wodą. Dzięki temu był już w pełni gotowy na kolejny dzień lotny.


Wieczorem się okazało, że pomimo dużych strat z powodu moich walk z elektroniką, zająłem razem z kilkoma innymi pilotami trzecie miejsce, a duża część zawodników w ogóle nie ukończyła zadania. Wyniki można śledzić na serwisie zawodów, a poszczególne loty jak zwykle są widoczne na stronie GCUP.EU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz