poniedziałek, 16 lipca 2012

Dzień 13 - Ostatni

Dzisiaj na hangarze widnieje kartka z informacją, że następna odprawa odbędzie się o godzinie 10:00... w roku 2013 :-) Pogoda nie pozostawia złudzeń na latanie. O 19:00 ma się odbyć impreza kończąca zawody, a wcześniej wszyscy mają czas wolny.

Zaraz po śniadaniu zapakowaliśmy Filipa i Sigmę do przyczep

Mając cały dzień dla siebie wybraliśmy się na wycieczkę do Polski, a dokładniej do Gór Stołowych zobaczyć Błędne Skały:



Wieczorem w klubie odbyła się oficjalna ceremonia zakończenia zawodów. Było wszystko co jest nieodłączną częścią takiej imprezy czyli podium, fanfary, nagrody, oklaski, medale, puchary. Każdy z uczestników dostał także po pamiątkowym kuflu, który zaraz po oficjalnej ceremonii mógł napełnić z kega pełnego piwa. A na zagryzkę była smakowita pieczeń, gulasz oraz mnóstwo przekąsek.


Podsumowując, zawody ukończyłem na 19 miejscu na 35 startujących. Fatalnie nie jest, ale pod sufit też z tego tytułu nie skaczę. Co mnie pociesza to fakt, że udało mi się pokonać kilku naprawdę dobrych, utytułowanych i doświadczonych lokalnych zawodników. Najbardziej dołuje mnie jednak fakt, że przez 2 tygodnie wylatałem niecałe 15h co  dokładnie odwzorowuje z jaką pogodą przyszło nam się mierzyć. Oficjalne wyniki zawodów można zobaczyć tutaj. Duża część zawodników udostępniła swoje loty w serwisie GCUP.EU. Zainteresowanych zachęcam do analizy porównawczej lotów z czołówki tabeli (w tym serwisie można nałożyć na mapę kilka lotów na raz).


Ogólnie impreza bardzo mi się podobała. Malownicze i różnorodne tereny, mnóstwo lotnisk i lądowisk, dobrze wyposażone lotnisko, niesamowici ludzie, sporo atrakcji na miejscu nie tylko dla pilotów, ale także ich rodzin to to co zapamiętam na długo. Za rok też się tutaj wybieram...

Dzień 12 - Żeby nie mówili o kolejnej wpadce

Rano jak kupowałem pieczywo na hangarze była kartka z informacją, że odprawa jest o 11:00, a szybowców mamy na razie nie składać. Najwyraźniej po wczorajszym dniu nie spodobało się to niektórym pilotom i jak jadłem śniadanie zobaczyłem, że szybowce zasuwają na grida, a na hangarze pokazała się nowa kartka z informacją, że grid time jest o 9:30. Jak już zaciągnąłem się na miejsce to okazało się, że stałem jako pierwszy szybowiec w pierwszej linii. Jakoś nie za bardzo byłem zadowolony z faktu, że dzisiaj będę pierwszy szukał kominów.
Na odprawie rozdano kolejną obszarówkę i o 12:00 miały zacząć się starty, lecz te z powodu słabej pogody były odkładane. Cały czas byłem w gotowości, aby nie spóźnić się na start bo głupio by było, aby wszyscy na mnie czekali. W końcu o 14:00 zrobiono to czego od rana można się było spodziewać, czyli odwołano dzisiejszą konkurencję. Teraz nikt nie powie, że organizator przespał ładną pogodę i nie próbował latać, a meteo zaliczyło kolejną wpadkę.
Zaraz potem zaczęła się ekspresowa akcja ewakuacji grida. Na horyzoncie pojawił się szybko zbliżający się opad. W takim tempie chyba jeszcze nigdy na tych zawodach nie składaliśmy i grajcarowaliśmy naszych szybowców. Na szczęście wszyscy zdążyli na czas.


Deszcz na szczęście długo nie padał, a niedługo potem pokazało się piękne słońce. Wykorzystałem tą okazję na zwiedzenie wraz z rodzinką kolejnych atrakcji w okolicy.
Piękna tama na Labie na zachód od Dvur Kralove nad Labem:

  

A to Betlejem czyli posągi wykute w skałach w środku lasu:





Na wieczór pogoda znowu się pogorszyła. Nad lotniskiem przeszło kilka malowniczych, a zarazem groźnych wałków burzowych

Na szczęście tym razem nie było żadnych strat.

czwartek, 12 lipca 2012

Dzień 11 - Wpadka Meteo

Dzisiaj na odprawie ogłoszono dzień nielotny ze względu na pogodę, która po 13:00 miała stać się niezdatną do żadnego latania.

Korzystając z okazji większość uczestników od razu wybyła z lotniska. Razem z rodzinką Marka Jóźwickiego postanowiliśmy pozwiedzać okoliczne atrakcje.
Zaczęliśmy od pobliskiego zamku-szpitala Kuks.







Po 13:00, wbrew prognozom meteo, na niebie zaczęły pojawiać się piękne cumulusy i zaczęliśmy powoli żałować, że nie udało się tego dnia polatać.

Następnie udaliśmy się do Jaromierza celem zjedzenia czegoś czeskiego na rynku. Rynek faktycznie jest tam imponujący. Pełno tam dobrze zachowanych kamienic i... totalny brak restauracji. Dopytując się tubylców udało się w końcu znaleźć jakąś jadłodajnię w pobliskiej kręgielni. Jedzenie mało czeskie, ale dobre.
Po jedzeniu pojechaliśmy do twierdzy Josefov. Muszę przyznać, że robi ona ogromne wrażenie. Doskonale zachowane fortyfikacje, szerokie niemal pozbawione chodników ulice oraz surowe klockowate fronty budynków bardzo wpływają na wyobraźnię. Miasto to nawet dzisiaj wygląda jak jeden wielki garnizon wojskowy.



Nie bylibyśmy pilotami jakbyśmy na koniec nie zwiedzili pobliskiego lotniska. Lepiej wiedzieć jak ono jest zlokalizowane zanim będziemy zmuszeni na nim lądować. Okazało się, że jest ono całkiem spore z dobrym zapleczem gastronomicznym. Jak już chcieliśmy wracać do domu z pobliskiego budynku wyskoczył Jaroslav - jeden z naszych zaprzyjaźnionych czeskich holowników, którego poznałem w Lubinie. Po krótkiej rozmowie zaprosiliśmy go na wieczór do naszej chatki w Dvur Kralove nad Labem.
Wieczór znowu spędziliśmy w miłej atmosferze...

środa, 11 lipca 2012

Dzień 10 - Narrrreszczie

W końcu jakaś dobra prognoza pogody. Na dzisiaj dostaliśmy jak zwykle zadanie obszarowe. Tym razem na 2,5h o długościach 130/322km.

Dzisiaj w Filipie zamiast Ryśka leciał Marek Korneć i to z nim ustalałem taktykę na ten przelot. Warianty były 2. Albo lecimy północą po górkach, gdzie na pewno będzie nosić, ale nadkłada się sporo kilometrów, albo południem po kresce, gdzie może być trochę gorzej. Analizując przed startem rozwój chmur zdecydowaliśmy się na ten drugi wariant.
Starty rozpoczęły się o 13:45. Jako, że z rana składałem szybowiec po wczorajszym polu, a potem jeszcze musiałem nalać do niego wody to na gridzie byłem później niż zwykle. Z tego powodu wylądowałem w pierwszych rzędach i startowałem jako jeden z pierwszych szybowców. Obawiając się, że sam mogę mieć problemy ze znalezieniem noszeń to już na holu zrzuciłem 1/4 wody. Na szczęście nie było tak źle. Kominy o noszeniu około 1,3m/s i podstawie 1500m dosyć szybko ciągnęły wszystkie szybowce w górę.
Zadanie razem z Markiem rozpoczęliśmy z 5 minut po otwarciu startu lotnego i od razu ostro pociągnęliśmy w kierunku Vrchlabi i mojego wczorajszego pola. Jeden z moich kolegów instruktorów nazywa Marka "znikającym punktem" i własnie dzisiaj w praktyce mogłem dowiedzieć się dlaczego. Próbowałem lecieć za nim tą samą trasą, ale jego szybowiec szybko się oddalał i pozostawał powyżej mnie tak, jakby nie działały na niego siły grawitacji i oporu. Fakt, że Filip miał jeszcze pełne zbiorniki wody nie był tutaj chyba jedynym powodem tego zjawiska. Szybko się rozdzieliliśmy bo dzisiaj nastawiałem się na to, aby przede wszystkim oblecieć po raz pierwszy całą trasę, a ściganie odłożyłem na dalszy plan. W pierwszym lepszym kominie na wysokości 750m AGL zatrzymałem się, aby "zatankować" cenne metry wysokości a Marek poleciał dalej.
W okolicach Harrachova pojawiły się wysokie i bardzo dobrze noszące chmury deszczowe, a zaraz za nimi obszary bardzo silnych duszeń dlatego postanowiłem dalej nie zagłębiać się w tą strefę i obrać kierunek na drugi punkt.


Wracając w kierunku lotniska Dvur Kralove widać było wyraźne pogorszenie pogody. Niebo czyściło się z chmur a daleko na horyzoncie majaczył kolejny front z ciągłymi opadami. W okolicach lotniska Nowe Mesto spadłem na 400m AGL, ale na szczęście tutaj w okolicy Wzgórz Orlickich znowu pojawiły się ładniejsze chmurki. Trzeba było tylko uważać, aby wiatr nie zepchnął mnie na polską stronę bo tam lotnisk jak na lekarstwo.

Front z opadami nieuchronnie się zbliżał. Jak boleśnie się przekonałem cumulusy zaraz przed nim nic nie nosiły i straciłem bardzo dużo wysokości penetrując jeden kłak po drugim. Utrzymując dolot do lotniska Zamberk zawróciłem szukać noszeń nad wzgórza, które jeszcze niedawno tak ładnie mnie nosiły. Niestety strefa cienia dotarła i tutaj i było tam bardzo ciężko. Zrzucam wodę. Po 20 minutach walki byłem prawie dokładnie w tym samym miejscu i na tej wysokości. Ta strata czasu bardzo pogorszyła mój dzisiejszy wynik.
W między czasie odpytywałem na niezależnej częstotliwości Marka o jakość lotniska w Zamberku i czy opłaca się tam lądować. Nagle usłyszałem kogoś krzyczącego do mikrofonu. Zdawało mi się, że poznaję ten głos, a częstotliwość radiowa też się zgadzała. Był to Darek Deptuła z kwadratu w Lubinie. Po wymienieniu pozdrowień od razu się człowiekowi weselej na duszy zrobiło i nie wiem czy to z tego powodu, ale właśnie w tym momencie znalazłem noszenie ponad 1m/s, które pozwoliło mi zapomnieć na razie o wszystkich problemach lądowania w terenie przygodnym i znowu skupić się na zadaniu.
Lecąc ponownie z kierunku Nowego Mesta znalazłem jeszcze jeden fajny komin i wykręciłem w nim dolot a potem jeszcze nabrałem odpowiedni margines bezpieczeństwa, bo jak już mówiłem moim celem na dzisiaj był przede wszystkim powrót na lotnisko. Niedługo potem pędząc 170km/h doleciałem do mety i wylądowałem na lotnisku. Ale to fajne uczucie być w końcu o własnych siłach w domu...

Po podsumowaniu wyników Marek na Filipie zajął 17, ja na Sigmie 12 miejsce na łącznie 31 szybowców startujących tego dnia do lotu. Chyba nie tak źle jak na loty w nowym dla siebie terenie. Mój dzisiejszy lot można zobaczyć tutaj.

Dzień 9 - Pierwsze prawdziwe pole

Jak tu przyjechałem i zacząłem zaznajamiać się z okolicą zapytałem kolegów, czy jak się ma tyle lotnisk w zasięgu to czy tu w ogóle da się wylądować w polu. Otóż da się i dzisiaj miałem się o tym przekonać.

Ale zacznijmy od początku. Na odprawie dostaliśmy zadanie obszarowe na 2h:

Od rana na niebie było pełne zachmurzenie, ale około 13:00 miały przyjść ładniejsze cumulusy. Na gridzie jako chroust (po naszemu sonda) stoi charakterystyczna ze względu na swój dziób Kaczena.

Starty rozpoczęły się o 14:00. Noszenia były średnie (~1m/s) a podstawy ponad 1300m więc wszystko zapowiadało pierwszy porządny dzień latania. Mając pełny bak wody chciałem wykonać na początku jak najdłuższe przeskoki i dopiero jak spadnę niżej zrzucić z połowę zapasów. Kierunek obrałem na Vrchlabi, bo tam rysowały się na niebie duże wyraźne chmurki.

Koło lotniska Vrchlabi przelatywałem na wysokości 600m AGL zacząłem już powoli odczuwać brak noszeń i otworzyłem zaworki z wodą. Jak się okazało i widać to na powyższym zdjęciu, chmury były tak duże, że zasłoniły całkowicie dopływ słońca na zachodzie. Szybko odkręciłem w kierunku najbliższego oświetlonego słońcem terenu i za razem nawietrznej wielkiej chmury i licząc na znalezienie tam komina udałem się w tym kierunku. Przelatując dosyć nisko nad terenem rozglądałem się już za polami, bo byłem świadom, że jak nie znajdę jakiegoś "zerka" w którym wiatr mnie będzie spychał to do Vrchlabi może mi nie udać się wrócić.
Nie znalazłem tam nic sensownego i podtrzymując się na jakimś bąblu zacząłem wracać na lotnisko. Niestety nie udało się i wylądowałem na obranym wcześniej w polu.
Jak na złość po godzinie chmury się przepaliły i na niebie znowu były piękne małe cumulusy a pod nimi śmigały w każdym kierunku szybowce. Tylko szybownik wie jak pilot się wtedy w polu czuje...

Około 19:00 przyjechała po mnie pomoc z wózkiem i godzinę później byłem z powrotem w domu.
Tego dnia znowu parę osób przeleciało całą trasę i dzięki temu mamy kolejną rozegraną konkurencję. Szkoda tylko, że ja mam tak mało punktów. Mój lot można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

wtorek, 10 lipca 2012

Dzień 8 - Tylko dla odważnych

Kolejny dzień, kolejna obszarówka. Starty rozpoczęły się o 14:00. Na początku pogoda była jeszcze OK, podstawy całkiem fajnych kominów sięgały 1000m QFE, ale po parudziesięciu minutach noszenia praktycznie ustały i kończyły się na 800-850m QFE, co w punkcie startu przekładało się na niecałe 600m AGL. Dokonałem próby odejścia na trasę, ale się nie udało i po kilkunastu minutach byłem na lotnisku. Uznałem, że konkurencja jest tylko dla lokalnych twardzieli, którzy znają tutaj każdą górkę i dolinkę i postanowiłem więcej dzisiaj nie startować. Wieczór razem z rodzinką i kolegami spędziliśmy w ZOO.
Paru osobom udało się oblecieć całą trasę. Szacun!!! Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

niedziela, 8 lipca 2012

Dzień 7 - Razem z gzami

Od rana w końcu przywitało nas niebo pełne cumulsów. Blade to takie, prawie przezroczyste i nisko ale są. Na odprawie dostaliśmy to samo zadanie co wczoraj tylko, że czas na nie skrócono do 1,5h.

Podstawy chmur niechętnie się podnosiły dlatego start ziemny odkładano aż do 13:30. Zaraz po wyczepieniu spróbkowałem kilka kominów i mając problemy ze znalezieniem dobrego noszenia zrzuciłem 1/4 wody. No i jak to zwykle bywa zaraz potem znalazłem noszenie 1,5-2m/s i zacząłem żałować tej wylanej wody. Po kilku średnich kominach osiągnąłem podstawę chmur na zawrotnej wysokości 800m QFE (QFE = wysokość nad poziom lotniska domowego) i udałem się w kierunku punktu odejścia na trasę.
Dzisiaj klasa kombi startowała przed klasą klub więc start lotny otworzono stosunkowo wcześnie bo już o 14:18. Tak się złożyło, że byłem gotowy więc odszedłem chyba jako pierwszy na trasę. 3 minuty później miałem już tylko 400m AGL nad pasmem pagórków i zacząłem tracić dolot do lotniska. Wszystkie szybowce oczywiście krążyły jeszcze w okolicy startu więc nie było nikogo w okolicy do farbowania kominów. Po 5 minutach chaotycznego latania i szukania noszenia udało mi się w końcu znaleźć przyzwoity komin i wykręcić się pod podstawę chmury 650m AGL :-(.
Tutaj musiałem podjąć najważniejszą decyzję tego dnia. Lecieć dalej jako pierwszy, szukać kominów nisko nad ziemią na własną rękę i zaakceptować stratę tych 5 minut już na samym starcie czy wrócić się na start i rozpocząć zadanie jeszcze raz. Wybrałem tą drugą opcję i do teraz nie jestem przekonany czy to była najlepsza decyzja...
14:47 kolejne rozpoczęcie zdania. Tym razem już powinno być sporo szybowców na trasie więc czuję się bezpieczniej. 5 minut potem mam znowu 320m AGL i nie widzę nikogo w pobliżu kim można by się zasugerować gdzie są noszenia. Wracam szybko na lotnisko z zamiarem lądowania i ponownego startu za holówą. W połowie drogi otworzyłem wodę. Niech się leje. Po drodze na wysokości 220m AGL trafiłem komin 0,7m/s. Zamykam wodę i z ulgą sprawdzam, że została mi jeszcze trochę ponad połowa baku.
O 15:22 zaczynam zadanie po raz kolejny. Powiedziałem sobie "do trzech razy sztuka" i znowu lecę na pożarcie między te pagórki. Teraz już godzinę po otwarciu startu lotnego znowu byłem sam w okolicy i nie widziałem żadnych szybowców więc moja sytuacja nie różniła się dużo od tej pierwszej. Jeden zysk to fakt, że przez tą godzinkę podstawa chmur podniosła się do 1000m QFE. Tym razem nad pagórkami miałem 550m AGL więc postanowiłem lecieć dalej. Niestety kominów było jak na lekarstwo więc jak już za pagórkami spadłem na 550m AGL skierowałem się w kierunku lądowiska Trutnov i na tym kierunku na szczęście znalazłem przyzwoity jak na ten dzień (1,1m/s) komin, który wyniósł mnie na najwyższą tego dnia wysokość 1050m QFE. Ucieszony tym faktem poleciałem w kierunku na Czerną Horę i liczyłem tam na dobre noszenia bo cała góra była otoczona cumulusami. I tu się trochę zdziwiłem. Spodziewanych noszeń nie było, obszar obserwacyjny zadania jak się okazało zaczyna się zaraz za szczytem a nie jak mi się wydawało przed, a wieżyczka na szczycie góry tonie w chmurach.


W miedzy czasie z południowego zachodu nasunął się wysoki i gaszący promienie słoneczne cirrus. Mając do wyboru kontynuować mój lot w kierunku otchłani Pec pod Snezkou lub zakręcić o prawie 90 stopni w kierunku lotniska Vrchlabi wybrałem tą drugą opcję. Pomimo znacznej ilości chmur przelatując wzdłuż zbocza góry nic mnie nie podniosło a wiatr 10km/h był najprawdopodobniej za słaby, aby wygenerować jakiś sensowny żagiel. Zacząłem się przygotowywać do lądowania. Zrzuciłem wodę i zacząłem oglądać to nowe dla mnie lotnisko, aby upewnić się, że wyląduję na nim najładniej jak tylko potrafię. Nagle na wysokości 200m AGL wpadłem w osłabione duszenie a potem zerko. Zakładam i krążę. Po pięciu minutach lusterko zeznaje, że podniosłem się o całe 14m. Zawsze to coś do góry :-) Latam, krążę, centruję. Średnia z komina wzrasta powoli do 0,1m/s, potem 0.3m/s. Po 17 minutach zyskałem 150m, ale wiatr mnie zepchnął na zawietrzną stoku i komin się skończył. Wracam pod wiatr w kierunku lotniska i 110m uciekło, ale znowu krążę. Tym razem komin ma 0,4m/s. W końcu po 35 minutach walki udało mi się zdobyć 450m wysokości. Szybownictwo to sport dla cierpliwych.

W czasie tej walki wiatr zepchnął mnie już na zbocza Czarnej Hory i znalazłem się w dolocie lądowiska Trutnov. Bez chwili namysłu się tam skierowałem tym bardziej, że stały tam 3 rozmyte cumulusy i była szansa na kolejne kominy. Noszeń nie było. Na trawersie lądowiska miałem 300m AGL. Nie mając przed sobą żadnych opcji na kolejne noszenia skręcam w kierunku lotniska i zaczynam je oglądać. W tym momencie nadlatuje Wampir i ląduje na "moim" lotnisku. Następnie podkołowuje do biało niebieskiego szybowca. Wydaje mi się, że go poznaję. Odpalam radio i nadaję "Foka Sigma". Cisza. "Foka, Sigma". Znowu cisza. Pewnie ma wyłączone radio. No to inaczej "Vempire Sigma" i w tym momencie odzywa się znajomy głos mojego kolegi Olka "Sigma, Wampir jest w Trutnovie i zaraz będzie startował z Foką". Jednak miał odpalone radio :-). Odpowiadam: "Wiem bo też jestem nad Trutnowem i was właśnie z góry oglądam. Proszę, abyście trochę poczekali ze startem bo zaraz będę lądował". Poczekali.
Kilka minut potem już spychałem pospiesznie szybowiec z pasa, aby dać im wolną drogę do startu. Poprosiłem Wampira, aby po mnie wrócił i poszedłem do aeroklubu w celu zorganizowania samochodu, który pomoże mi wtoczyć szybowiec na szczyt wzniesienia. Ledwo znaleźliśmy się na szczycie Wampir znowu pojawił się na horyzoncie i sprawnie do mnie podkołował. Podczepiamy linę, startujemy i niecałe 10 minut później jestem już nad lotniskiem Dvur Kralowe nad Labem. Dzięki Wampir :-)


Jeśli przyjżycie się powyższemu zdjęciu to zobaczycie na nim niezidentyfikowany obiekt latający. Był to wredny giez, który przez cały czas lotu na holu starał mi się okrutnie uprzykrzyć życie. Nie udało mi się go dopaść, ale na szczęście lot był stosunkowo krótki i z ulgą otworzyłem owiewkę na lotnisku domowym.


Tego dnia trasę obleciały 3 szybowce. Ja z marnym wynikiem 45km zająłem 16 miejsce. Była to pierwsza oficjalnie rozegrana konkurencja.
Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.


A wieczorem nasi gospodarze Ewa i Marek obchodzili 10 rocznicę znajomości i urządzili dużego i bardzo smacznego grilla. Poza lokalnymi zawodnikami zjechało się sporo znajomych z Lubina. Wieczór spędziliśmy w wesołej koleżeńskiej atmosferze.

piątek, 6 lipca 2012

Dzień 6 - Wielkie suszenie

Dzisiejszy dzień zaczął się od oszacowania strat wczorajszej burzy, suszenia i naprawiania co się dało.



Przewrócony i widoczny w oddali w polu Blanik stał mniej więcej tutaj:

A to zdjęcia tego co z niego zostało:


Straszna szkoda tego zacnego szybowca :-(

Pomimo porannego sprzątania grid był już ustawiony o 9:00.

Na odprawie po raz kolejny dostaliśmy obszarówkę. Tym razem 122/396km w 2,5h:
Jeszcze przed startem czas zadania został skrócony do 2 godzin.


Po ponad 1h walki na termice bezchmurnej. osiągnięciu porywającej wysokości 800m QFE i przeleceniu 12,5 km zadania :-) oraz po tym spadnięciu do parteru postanowiłem się poddać i z trudem wróciłem na lotnisko domowe. Lot na GCUP.EU jest tutaj.
Wampir dzisiaj znowu miał pełne ręce roboty, a całą trasę obleciał tylko jeden pilot. Kolejna nierozegrana konkurencja.


A wieczorem:

I znowu idzie burza...

Dzień 5 - Pierwsza konkurencja

No w końcu udało się polatać. Na odprawie dostaliśmy zadanie obszarowe na 2h o długości 123 - 424km.

Godzina startu była wielokrotnie przekładana, ale w końcu po 14:00 holówki zaczęły ostro pracować. Jak widać za Cessną też się da:

A to mój pierwszy w życiu start z wodą:

Warunki początkowo całkiem dobre z czasem się pogarszały. Postanowiłem, że przed startem lotnym nie spuszczę wody i tego postanowienia dotrzymałem, ale śmiesznie się latało dookoła kominów jak inne lekkie szybowce krążyły dużo ciaśniej. Dzięki temu po starcie mogłem bez większej straty wysokości zaliczyć pierwszą strefę prawie bez krążenia. Potem warunki już słabły więc spuściłem 1/3, a niedługo potem zostawiłem tylko 1/2 wody w zbiornikach. Szybowiec od razu stał się żwawszy i zwrotniejszy i mogłem łatwiej wykręcić komin do samej podstawy. W między czasie pierwsze szybowce zaczęły już siadać na okolicznych lotniskach.
Przez następne parę minut leciałem asekurancko zostawiając sobie możliwość powrotu na lotnisko domowe, ale po zobaczeniu w odpowiednim kierunku świeżych cumulusów na horyzoncie i zlokalizowaniu w ich pobliżu lotniska udałem się w tamtą stronę. Był to mój ostatni przeskok tego dnia :-(. Zaliczyłem szybko 2 i 3 strefę i po kilku minutach walki musiałem skapitulować na lądowisku w Starej Pace.

Po kilkunastu minutach siedziało nas już tam trzech :-)

Kolega z Czech pomógł mi zamówić "przewlek" za Wamiprem do domu i korzystając z okazji udaliśmy się do bufetu, aby zapoznać bliżej z gospodarzami tego lądowiska.
Jak się okazało na tym lotnisku stacjonuje pewna osobliwość latająca. Ni to szybowiec ni to samolot:

Wampir miał tego dnia pełno roboty więc przyleciał po około godzinie i po następnych 18 minutach byłem już w domu. Muszę przyznać, że to bardzo wygodny sposób na powroty z przygodnych lądowań. Jeszcze się przekonam ile mnie za to skasują, ale podobno wcale nie jest tak drogo...

Podczas grajcarowania i zabezpieczania szybowca zauważyłem na stateczniku pewną niespodziankę z tego gościnnego lądowiska :-).

Jak się okazało tego dnia uzyskałem 11 rezultat tego dnia i zaliczono mlotu został i 74km przelotu. Niestety z braku wystarczająco dobrych wyników konkurencja ta została uznana za nierozegraną i nie przyniosła żadnych punktów. Mój lot na GCUP.EU można zobaczyć tutaj.

Wieczorem i po zachodzie słońca rozszalała się nad lotniskiem straszna burza. Poprzewracane do basenu ławki, zalane komputery, porwane namioty i Blanik wywrócony do góry nogami w pole to tylko niektóre z poniesionych strat :-(