niedziela, 8 lipca 2012

Dzień 7 - Razem z gzami

Od rana w końcu przywitało nas niebo pełne cumulsów. Blade to takie, prawie przezroczyste i nisko ale są. Na odprawie dostaliśmy to samo zadanie co wczoraj tylko, że czas na nie skrócono do 1,5h.

Podstawy chmur niechętnie się podnosiły dlatego start ziemny odkładano aż do 13:30. Zaraz po wyczepieniu spróbkowałem kilka kominów i mając problemy ze znalezieniem dobrego noszenia zrzuciłem 1/4 wody. No i jak to zwykle bywa zaraz potem znalazłem noszenie 1,5-2m/s i zacząłem żałować tej wylanej wody. Po kilku średnich kominach osiągnąłem podstawę chmur na zawrotnej wysokości 800m QFE (QFE = wysokość nad poziom lotniska domowego) i udałem się w kierunku punktu odejścia na trasę.
Dzisiaj klasa kombi startowała przed klasą klub więc start lotny otworzono stosunkowo wcześnie bo już o 14:18. Tak się złożyło, że byłem gotowy więc odszedłem chyba jako pierwszy na trasę. 3 minuty później miałem już tylko 400m AGL nad pasmem pagórków i zacząłem tracić dolot do lotniska. Wszystkie szybowce oczywiście krążyły jeszcze w okolicy startu więc nie było nikogo w okolicy do farbowania kominów. Po 5 minutach chaotycznego latania i szukania noszenia udało mi się w końcu znaleźć przyzwoity komin i wykręcić się pod podstawę chmury 650m AGL :-(.
Tutaj musiałem podjąć najważniejszą decyzję tego dnia. Lecieć dalej jako pierwszy, szukać kominów nisko nad ziemią na własną rękę i zaakceptować stratę tych 5 minut już na samym starcie czy wrócić się na start i rozpocząć zadanie jeszcze raz. Wybrałem tą drugą opcję i do teraz nie jestem przekonany czy to była najlepsza decyzja...
14:47 kolejne rozpoczęcie zdania. Tym razem już powinno być sporo szybowców na trasie więc czuję się bezpieczniej. 5 minut potem mam znowu 320m AGL i nie widzę nikogo w pobliżu kim można by się zasugerować gdzie są noszenia. Wracam szybko na lotnisko z zamiarem lądowania i ponownego startu za holówą. W połowie drogi otworzyłem wodę. Niech się leje. Po drodze na wysokości 220m AGL trafiłem komin 0,7m/s. Zamykam wodę i z ulgą sprawdzam, że została mi jeszcze trochę ponad połowa baku.
O 15:22 zaczynam zadanie po raz kolejny. Powiedziałem sobie "do trzech razy sztuka" i znowu lecę na pożarcie między te pagórki. Teraz już godzinę po otwarciu startu lotnego znowu byłem sam w okolicy i nie widziałem żadnych szybowców więc moja sytuacja nie różniła się dużo od tej pierwszej. Jeden zysk to fakt, że przez tą godzinkę podstawa chmur podniosła się do 1000m QFE. Tym razem nad pagórkami miałem 550m AGL więc postanowiłem lecieć dalej. Niestety kominów było jak na lekarstwo więc jak już za pagórkami spadłem na 550m AGL skierowałem się w kierunku lądowiska Trutnov i na tym kierunku na szczęście znalazłem przyzwoity jak na ten dzień (1,1m/s) komin, który wyniósł mnie na najwyższą tego dnia wysokość 1050m QFE. Ucieszony tym faktem poleciałem w kierunku na Czerną Horę i liczyłem tam na dobre noszenia bo cała góra była otoczona cumulusami. I tu się trochę zdziwiłem. Spodziewanych noszeń nie było, obszar obserwacyjny zadania jak się okazało zaczyna się zaraz za szczytem a nie jak mi się wydawało przed, a wieżyczka na szczycie góry tonie w chmurach.


W miedzy czasie z południowego zachodu nasunął się wysoki i gaszący promienie słoneczne cirrus. Mając do wyboru kontynuować mój lot w kierunku otchłani Pec pod Snezkou lub zakręcić o prawie 90 stopni w kierunku lotniska Vrchlabi wybrałem tą drugą opcję. Pomimo znacznej ilości chmur przelatując wzdłuż zbocza góry nic mnie nie podniosło a wiatr 10km/h był najprawdopodobniej za słaby, aby wygenerować jakiś sensowny żagiel. Zacząłem się przygotowywać do lądowania. Zrzuciłem wodę i zacząłem oglądać to nowe dla mnie lotnisko, aby upewnić się, że wyląduję na nim najładniej jak tylko potrafię. Nagle na wysokości 200m AGL wpadłem w osłabione duszenie a potem zerko. Zakładam i krążę. Po pięciu minutach lusterko zeznaje, że podniosłem się o całe 14m. Zawsze to coś do góry :-) Latam, krążę, centruję. Średnia z komina wzrasta powoli do 0,1m/s, potem 0.3m/s. Po 17 minutach zyskałem 150m, ale wiatr mnie zepchnął na zawietrzną stoku i komin się skończył. Wracam pod wiatr w kierunku lotniska i 110m uciekło, ale znowu krążę. Tym razem komin ma 0,4m/s. W końcu po 35 minutach walki udało mi się zdobyć 450m wysokości. Szybownictwo to sport dla cierpliwych.

W czasie tej walki wiatr zepchnął mnie już na zbocza Czarnej Hory i znalazłem się w dolocie lądowiska Trutnov. Bez chwili namysłu się tam skierowałem tym bardziej, że stały tam 3 rozmyte cumulusy i była szansa na kolejne kominy. Noszeń nie było. Na trawersie lądowiska miałem 300m AGL. Nie mając przed sobą żadnych opcji na kolejne noszenia skręcam w kierunku lotniska i zaczynam je oglądać. W tym momencie nadlatuje Wampir i ląduje na "moim" lotnisku. Następnie podkołowuje do biało niebieskiego szybowca. Wydaje mi się, że go poznaję. Odpalam radio i nadaję "Foka Sigma". Cisza. "Foka, Sigma". Znowu cisza. Pewnie ma wyłączone radio. No to inaczej "Vempire Sigma" i w tym momencie odzywa się znajomy głos mojego kolegi Olka "Sigma, Wampir jest w Trutnovie i zaraz będzie startował z Foką". Jednak miał odpalone radio :-). Odpowiadam: "Wiem bo też jestem nad Trutnowem i was właśnie z góry oglądam. Proszę, abyście trochę poczekali ze startem bo zaraz będę lądował". Poczekali.
Kilka minut potem już spychałem pospiesznie szybowiec z pasa, aby dać im wolną drogę do startu. Poprosiłem Wampira, aby po mnie wrócił i poszedłem do aeroklubu w celu zorganizowania samochodu, który pomoże mi wtoczyć szybowiec na szczyt wzniesienia. Ledwo znaleźliśmy się na szczycie Wampir znowu pojawił się na horyzoncie i sprawnie do mnie podkołował. Podczepiamy linę, startujemy i niecałe 10 minut później jestem już nad lotniskiem Dvur Kralowe nad Labem. Dzięki Wampir :-)


Jeśli przyjżycie się powyższemu zdjęciu to zobaczycie na nim niezidentyfikowany obiekt latający. Był to wredny giez, który przez cały czas lotu na holu starał mi się okrutnie uprzykrzyć życie. Nie udało mi się go dopaść, ale na szczęście lot był stosunkowo krótki i z ulgą otworzyłem owiewkę na lotnisku domowym.


Tego dnia trasę obleciały 3 szybowce. Ja z marnym wynikiem 45km zająłem 16 miejsce. Była to pierwsza oficjalnie rozegrana konkurencja.
Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.


A wieczorem nasi gospodarze Ewa i Marek obchodzili 10 rocznicę znajomości i urządzili dużego i bardzo smacznego grilla. Poza lokalnymi zawodnikami zjechało się sporo znajomych z Lubina. Wieczór spędziliśmy w wesołej koleżeńskiej atmosferze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz