niedziela, 23 czerwca 2013

Do trzech razy sztuka - latanie w USA

Na przełomie maja i czerwca tego roku czekała mnie kolejna podróż służbowa do krajów za wielką wodą. Najpierw 10 dni w Guadalajara w Meksyku, a potem 3 dni w Kalifornii koło Sacramento. W między czasie postanowiłem wziąć 2 dni urlopu co łącznie z weekendem dawało mi 4 dni, aby zrobić coś ciekawego.


W czasie planowania podróży jedną z pierwszych rzeczy jaką zrobiłem było otworzenie strony Where To Fly? i zorientowanie się jakie kluby szybowcowe są w pobliżu (ten typ już tak ma :-) ). O pomoc w wyborze miejsca do latania poprosiłem także Sarah Kelly Arnold, z którą po ostatniej przygodzie w USA cały czas utrzymuję dobry kontakt. Wstępnie wybraliśmy 3 miejsca: Arizona Soaring Inc. niedaleko Phoenix, AZ, Sundance Aviation w Moriarty, NM i Soaring NV w Minden, NV. Początkowo chciałem tam atakować diament 500 kilometrów, ale jako, że udało mi się go zdobyć trochę wcześniej na Polskiej ziemi to zmieniłem plan. Postawiłem na przewyższenie 3000 metrów, potrzebne mi już jako ostatni warunek do Złotej Odznaki Szybowcowej. Dodatkowo chciałem nauczyć się czegoś nowego. Ostatecznie mój wybór padł na Arizona Soaring Inc. operujący na lotnisku Estrella pośrodku pustyni w Arizonie.




Noclegi zorganizowałem sobie na lotnisku w czymś co właściciel nazywa "bunkhouse". Początkowo byłem pełen obaw co to oznacza.


Okazało się, że jest to całkiem fajny domek, który przyszło mi przez 4 dni dzielić z innym pilotem, który właśnie kończył swoje szkolenie i miał zdawać egzaminy na licencję szybowcową. Całe jego szkolenie jak i egzamin odbywał na amerykańskim podstawowym szybowcu szkoleniowym SGS 2-33. 



Znam już ten szybowiec z poprzednich wypraw do USA i tym razem postanowiłem zapoznać się z innym sprzętem latającym. Czym prędzej wybrałem się na wycieczkę do hangaru.


Właścicielem firmy Arizona Soaring Inc. jest Jason Stephens - trzykrotny mistrz USA w akrobacji szybowcowej. W hangarze spodziewałem się znaleźć trochę sprzętu do akrobacji, ale to co zobaczyłem trochę mnie zaskoczyło ilością i jakością. 
Znalazłem tam aż 3 Groby G-103 Acro Twin Astir


 i pięknie utrzymanego polskiego MDM-1 Fox


Dodatkowo stoją tam aż 4 SGS 2-33 do szkolenia podstawowego


oraz kilka jednosterów. Znalazłem tam blaszanego SGS 1-26E,


który jak się okazało niejedno już przeżył i raczej nie posiada już oficjalnej doskonałości 23


oraz SGS 1-36 Sprite o doskonałości 31.


Było też kilka perełek takich jak osobliwy Genesis II


czy trochę zaniedbana Mucha Standard.


Niedługo potem udało mi się wzbić w powietrze. Jako, że miałem ważny Flight Review (takie amerykańskie KTP ważne 2 lata) to skończyło się na krótkim locie zapoznawczym w Twin Astirze z lokalnym instruktorem.


Był to mój pierwszy lot w życiu na tym typie szybowca. Niestety nie zrobił on na mnie dobrego wrażenia. Być może moje oczekiwania wobec niego były zbyt wygórowane, ale nie tego się spodziewałem. Na dosyć krótkim drążku wyraźnie było czuć masę tego szybowca i po jakimś czasie latania w postrzępionych kominach miałem już dosyć walki z tą maszyną.


W czasie tego lotu zostałem poinformowany o specyfice latania na pustyni, która mocno różni się od tego do czego przywykłem. Kominy są dosyć rzadko i są wąskie, ale przeważnie dosyć silne. Występują nad konkretnymi ogniskami termicznymi takimi jak pasy asfaltowe czy na zboczach gór. W każdym bądź razie ze względu na monotonię podłoża pustynnego te ogniska są chyba bardziej przewidywalne niż w naszych szerokościach geograficznych.


Tylko w okolicach dużych osiedli było widać odrysowane jak od linijki pola uprawne gdzie dzięki dużym kontrastom sytuacja może zacząć być zupełnie inna.


Duszenia za to są murowane, bardzo silne i rozległe. W szczególności nad obszarami płaskimi pomiędzy licznymi wstążkami wąskich pasm górskich ciężko jest znaleźć kominy.


Po niecałej godzinie wylądowaliśmy i zacząłem się przygotowywać do lotu samodzielnego. Jako, że zamierzałem próbować zrobić oficjalne przewyższenie 3000 metrów to miałem ze sobą swój certyfikowany loger oraz własny akumulator do szybowca. Musiałem go mieć, bo w USA lata się nie tylko bez spadochronów, ale i bez radia przez co zasilane w wielu szybowcach nie jest w ogóle potrzebne. Mój akumulator pomimo tego, że był przewożony w bagażu nadanym to i tak był dokładnie oglądany przez służby na każdym z odwiedzanych lotnisk. Na szczęście przeżył aż do Arizony i uległ lekkiemu zniszczeniu dopiero w czasie kolejnego lotu do Kalifornii, gdzie już nie był mi potrzebny. Po powrocie do Polski miałem już kolekcję aż 6 kartek w różnych językach informujących mnie o rewizji mojego bagażu nadanego :-)


Wystartowałem na SGS 1.26E. Szybowiec ten wydawał się idealny do zadania: tani, wolny i o dobrym promieniu skrętu. Doskonałość nie była najważniejsza bo nie planowałem robić przelotów odległościowych.


Już na holu poczułem pierwszy komin i wyczepiłem się dużo wcześniej niż instruktor sugerował w czasie lotu kontrolnego. Co więcej zaraz potem wycentrowałem komin i zacząłem w nim opadać na otwartych w pełni hamulcach. Straciłem w ten sposób 300m wysokości. Jak już miałem 400m AGL, czyli wysokość, która jeszcze zapewniała mi poprawne lądowanie według lokalnych przepisów, zamknąłem hamulce i zacząłem centrować wąski i postrzępiony na tej wysokości komin.


Z każdą minutą byłem wyżej, ale tego dnia pogoda nawet według "tubylców" była nietypowa i noszenia były jak na tą okolicę raczej mizerne. Pierwszy komin dał mi 1,4m/s średniego wznoszenia i skończył się dosyć nisko.


Postanowiłem poszukać mocniejszych i wyższych kominów w pobliskich górach. Komin za kominem dawał mi coraz więcej wysokości i już zaraz miałem dojść do wymaganego przewyższenia 3000 metrów, gdy nagle powietrze nade mną zaczęło robić się brudne i mętne, a komin wyraźnie słabł i rozlewał się po okolicy. Niestety w tej bezchmurnej termice doszedłem właśnie do inwersji. Ciągle brakowało mi ze 100 metrów do upragnionego celu.


Przez dłuższy okres czasu kręciłem się po okolicy szukając jakiegoś mocniejszego noszenia, które byłoby w stanie trochę wybrzuszyć tą ciemną warstwę powietrza i pozwolić mi się wznieść jeszcze ciut wyżej. W tym momencie zacząłem trochę żałować, że zaraz po wyczepieniu nie opadłem jeszcze niżej nawet jeśli naraziłbym się tym samym tubylcom i w razie niepowodzenia musiałbym lądować z długiej prostej z wiatrem.
W końcu jednak się poddałem i wytracając wysokość na zwiedzanie terenu po ponad 2,5 godziny lotu wylądowałem na lotnisku. Po analizie loga okazało się, że tego dnia zrobiłem 2932 metrów przewyższenia i bardzo niewiele zabrakło mi do sukcesu. Ku mojemu zdziwieniu udało mi się nawet zdobyć ponad 90 kilometrów odległości. Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

No, ale co się odwlecze to nie uciecze. Teraz należałoby wytłumaczyć tytuł tego postu. Estrella to trzecie lotnisko w USA na którym latam szybowcami. Lot kolejnego dnia miał być trzecim lotem na tym lotnisku, a i trzecim lotem w którym będę walczył o uzyskanie przewyższenia 3000 metrów (po pierwszym samodzielnym locie nad pustynią oraz moich lotach falowych z Żaru 2 tygodnie wcześniej).


Jeszcze przed 10:00 rano termometr w cieniu pokazywał już ponad 100F i miało być tylko cieplej.


W takim klimacie większość szybowców przechowywanych jest pod dachem. Dzisiaj planowałem zapoznać się z lepszym szybowcem i wyciągnęliśmy z hangaru SGS 1-36. Po kilku minutach na słońcu ten czerwono-czarny blaszany szybowiec rozgrzał się tak, że można było na jego skrzydłach smażyć wielką jajecznicę.


Jeżeli w naszym umiarkowanym klimacie narzekacie czasem na rozgrzane zapięcia od pasów bezpieczeństwa w waszych samochodach to pomyślcie jakim komfortem jest wsiadanie do metalowego szybowca na środku pustyni.


Tego dnia na niebie od czasu do czasu pojawiały się małe kłaki Cumulusów, które nawet tubylcy uznali za ewenement o tej porze roku. Mogło to oznaczać albo wilgotniejsze powietrze, lub fakt, że inwersja dzisiaj jest wyjątkowo wysoko. Napełniło mnie to optymizmem, ale mimo to zaraz po starcie asekuracyjnie opadłem w kominie aż do 340m AGL, aby zwiększyć swoje szanse na powodzenie.


Tym razem praktycznie pierwszy komin dał mi wymagane przewyższenie. Na wszelki wypadek krążyłem dalej.


Dopiero jak nawigacja LK8000 pokazała mi 4000 metrów AMSL to postanowiłem odpuścić bo nie miałem tlenu na pokładzie. W końcu miałem już ponad 200 metrów nad wymagane przewyższenie, lub tak przynajmniej uważałem...



Po wylądowaniu dziękowałem sobie za to, że ciekawość zaniosła mnie tak wysoko, bo najprawdopodobniej poprzez buga w kodzie mojej własnej aplikacji wysokość używana w tym locie do obliczeń była niedokładną wysokością GPS a nie barometryczną, która to jest podstawą do uznania wyczynu. Oficjalnie zdobyłem tego dnia 3063 metry. Jakbym zadowolił się lotem trochę wcześniej to znowu by się nie udało zaliczyć wyczynu.


Jako, że od startu minęła niecała godzina to postanowiłem jeszcze trochę polatać po okolicy. Nie miałem pozwolenia na loty poza stożkiem więc starałem się utrzymywać w odległości połowy doskonałości szybowca od lotniska domowego. Przeleciałem wzdłuż pobliskiego wysokiego pasma górskiego a potem przeskoczyłem na kolejne trochę mniejsze pasmo licząc, że i tam znajdę silne kominy.


Niestety na miejscu nie mogłem nic dobrego wycentrować i ciągle opadałem. Na wysokości 2000 metrów AGL zawróciłem co szybciej do domu odległego o 30 kilometrów od mojej aktualnej pozycji. Ku mojemu przerażeniu w czasie lotu nad pustynnymi równinami wpadłem w silne i rozległe duszenia. Jeszcze nigdy nic takiego nie przeżyłem. Od razu przypomniałem sobie nauki z lotu zapoznawczego. Niestety w tej chwili nie mogłem nic lepszego zrobić niż kontynuować lot po prostej tym bardziej, że dokładnie na mojej trasie w odległości 10 kilometrów od lotniska domowego było prywatne lotnisko Lufthansy. Jak tam doleciałem to było już na prawdę źle. Miałem 300m AGL i zdecydowałem się nie lecieć dalej bo raczej do domu bym nie doleciał.


Już wcześniej przyglądałem się temu lotnisku. Ma ono duży betonowy pas i w duchu liczyłem na to, że jest to najlepsze ognisko termiczne w okolicy. Na szczęście nie pomyliłem się i dokładnie na zawietrznej pasa znalazłem kolejny silny komin w którym szybko zyskałem 1800 metrów wysokości. Pustynia dała mi srogą nauczkę, która na długo popamiętam.


Niedługo potem po raz kolejny tego dnia przekroczyłem 3500 metrów AMSL wysokości i tym razem już bardzo asekurancko zacząłem znowu zwiedzać okolicę. Odleciałem trochę na zachód i po chwili zawróciłem by bardzo wysoko i bezpiecznie wrócić do domu. Woda w butelce zaczęła mi się kończyć a każda godzina lotu zaczynała już być stosunkowo dużym obciążeniem dla mojego budżetu. Dlatego też resztę wysokości zbiłem opadając przez ponad 5 minut na otwartych niezbyt skutecznych hamulcach. Następnie wykonałem bardzo starannie krąg nad lotniskiem i precyzyjnie wylądowałem zaraz przed otwartymi wrotami hangaru.


Po powrocie do domku i analizie tego prawie 3 godzinnego lotu utwierdziłem się w przekonaniu, że właśnie zostałem właścicielem Złotej Odznaki Szybowcowej z dwoma Diamentami!!! :-)

Lot z tego dnia można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

Na tym skończyły się moje lotnicze przygody w klubie zarządzanym przez przyjacielskiego Jasona. Muszę przyznać, że były one bardzo udane. Wiele się nauczyłem, poznałem ciekawych ludzi, zobaczyłem z powietrza nowe krajobrazy, każdy lot wykonałem w nowym dla mnie typie szybowca, no i zdobyłem upragniony warunek do Złotej Odznaki Szybowcowej. Cały trud włożony w organizację przedsięwzięcia zwrócił się w każdym procencie bo uważam, że było na prawdę warto!

Jason, thank you for your hospitality. I had an amazing time flying at your club. I learnt a lot and will remember that for long years. Thank You!

...

Kolejne 2 dni spędziłem na papierologii oraz zwiedzaniu okolicy. Pierwszego dnia zobaczyłem skały popisane przez pierwotne ludy tego kontynentu oraz odwiedziłem wielki park z kaktusami zaraz przy granicy z Meksykiem. Drugiego dnia natomiast o 9:00 rano zameldowałem się w Tucson przed bramą Pima Air & Space Museum.


Żeby zrozumieć ogrom tego muzeum polecam zobaczyć ten link. Jako, że wieczorem miałem samolot do Kalifornii to spędziłem tam niecałe 5 godzin w pośpiechu oglądając ekspozycje w 3 hangarach i dziesiątki samolotów i śmigłowców wystawionych na wolnym powietrzu. Zrobiłem w tym czasie ponad 600 zdjęć, ale to już materiał na osobną okazję...