wtorek, 21 maja 2013

GOP 2013 - Dzień 9 (Ostatni)

Wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Nadszedł ostatni dzień obozu GOP 2013. Prognozy pomimo zapowiadanej termiki bezchmurnej były całkiem obiecujące dlatego rozdano trasy: 120, 224 i 315 kilometrów. Jako, że ostatnie dwie trasy miały prawie taki sam początek nastawiałem się na wykonanie jednej z nich a ostateczną decyzję miałem podjąć po wystartowaniu.


W powietrzu okazało się, że jest bardzo silny wiatr z kierunku południowego. Gasił lub strzępił on co prawda większość kominów, ale tworzył żagiel przy zboczach gór oraz dawał nadzieję na "załapanie" się na falę.


Na niebie pojawiło się też kilka kłaczków, które swoim kształtem i lokalizacją wyglądały mi na rotory.


Rozpocząłem usilnie pod nimi krążyć. Po pewnym czasie dołączyła do mnie Cobra.


W pewnym momencie jak noszenia zaczęły wyraźnie maleć poleciałem pod wiatr i nagle turbulencje ustały i znalazłem się w czystym laminarnym noszeniu ponad 1m/s.


Zawołałem Cobrę i razem zaczęłiśmy się wznosić do góry.


Świat z tak dużej wysokości wygląda inaczej. Inwersja powodowała tak duże zamglenie, że od czasu do czasu gubiłem kontakt wzrokowy z Cobrą.


Jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się latać na prawdziwej fali więc doświadczenie to było dla mnie bardzo cenne.


Jako, że nie mam jeszcze zaliczonego warunku przewyższenia 3000 metrów do Złotej Odznaki Szybowcowej to stwierdziłem, że przerywam wykonywanie zadanego przelotu i skupię się na nauce fali, która dla mnie, człowieka znad morza, była jeszcze nierozpracowaną zagadką.


Wielokrotnie tego dnia znajdowałem nowe pola falowe i wznosiłem się na ich szczyt.


Niestety noszenie każdorazowo kończyło się na warstwie inwersji.


Pod wieczór zaczęły pojawiać się chmury soczewkowe sygnalizując falę powyżej inwersji, ale niestety po kilku minutach znikały równie szybko jak się pojawiały.


Po 18:00 wiatr zaczął słabnąć więc zacząłem myślec o powrocie.


Lecąc do domu podziwiałem zachód słońca nad jeziorem Żywieckim.


Nad lotnisko dotarłem z dużym zapasem na wysokości około 1000 metrów.


Miałem więc trochę czasu na podziwianie zbiornika ponownie napełnionego wodą na szczycie góry Żar. Jako, że robiło się późno a tego dnia musiałem jeszcze zapakować szybowiec do przyczepy to zacząłem szybko wytracać wysokość. 


W czasie schodzenia na hamulcach usłyszałem w radiu głos instruktora: "Mateusz, lądujesz o 19:00". Na wysokościomierzu w tym momencie miałem 550 metrów nad poziom lotniska i 17 minut do wyznaczonego czasu. Potraktowałem to jako swojego rodzaju wyzwanie na przetrwanie w powietrzu. Zamknąłem hamulce, wyrównałem lot i zacząłem rozglądać się po okolicy w celu odnalezienia najlepszego terenu do takiego zadania. Swój los powierzyłem nawietrznemu zboczu Jaworzyny i zacząłem wykorzystywać resztki występującego tam żagla. Z każdą minutą traciłem cenną teraz wysokość, ale na tyle wolno, że udało mi się wylądować punktualnie o wyznaczonym czasie :-)


Tego dnia spędziłem ponad 7 godzin w powietrzu i wykonałem mój pierwszy w życiu przelot falowy na odległość ponad 140 kilometrów. Niestety jak się po wylądowaniu okazało udało mi się uzyskać tylko około 2300 metrów samodzielnego przewyższenia czyli do upragnionego warunku zabrakło mi około 700 metrów. Cóż, będę próbować dalej...

Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz