poniedziałek, 23 grudnia 2013

Projekt "Akwarium"

Połowa grudnia. Większość ludzi w ten ostatni przedświąteczny weekend robi zakupy lub porządki, a w Aeroklubie Gdańskim hangar jest otwarty i stoi przed nim kilka samochodów.


Dla Sekcji Szybowcowej Aeroklubu Gdańskiego sezon się nie kończy. Gdy pogoda utrudnia latanie, aktywności przenoszą się do hangaru. Tym razem prace dotyczą stworzenia dedykowanego pomieszczenia wydzielonego wewnątrz hangaru, które będzie służyło nam do prac nad pielęgnacją i konserwacją naszych szybowców.

Pomysł powstał kilka miesięcy temu. Do dzisiaj w Aeroklubie mieliśmy tylko stolarnię, gdzie nasi etatowi mechanicy szybowcowi dbają głównie o nasze drewniano-płócienne szybowce. Mamy ich jeszcze sporo na stanie a trzeba poświęcić im naprawdę dużo czasu i serca.

Efektem tego stanu jest to, że nie za bardzo jest czas na upiększanie naszych szybowców laminatowych. A bardzo przydałoby im się szpachlowanie, malowanie i polerowanie.
Jak się okazało czas i chęci na takie prace znajdą się bez problemu wśród członków naszej Sekcji Szybowcowej, ale brakuje pomieszczenia, gdzie moglibyśmy je spokojnie prowadzić nikomu przy tym nie zawadzając.

Nieoceniony Andrzej Roman podjął się poprowadzenia tematu, szybko wykonał projekt i niedługo potem ciężarówka pełna materiałów stała już w hangarze.


Piloci licznie odpowiedzieli na odezwę. Od rana w hangarze było słychać odgłos prowadzonych prac.

Najpierw trzeba było posprzątać.


Wydawało się to bardzo prostym zadaniem aż do czasu, gdy musieliśmy poradzić sobie z przesunięciem 3 silników do An-2. Prowizoryczne metody nie zapowiadały sukcesu i groziły uszkodzeniem sprzętu.


Na szczęście Jacek wpadł na super pomysł i niedługo potem mieliśmy zorganizowany podnośnik do palet z pobliskiej hurtowni budowlanej. Teraz to już było z górki.


Do zbudowania pomieszczenia 3x10x2,5m zaplanowana została konstrukcja ze stelaży, płyt karton-gips oraz OSB.


W krótkim czasie powstała konstrukcja nośna ściany.


Potem po kilku instrukcjach od nadzorującego całą akcję Andrzeja udało się ją postawić do pionu.


Teraz nadszedł czas na sufit, który utrzyma naszą ścianę na miejscu,


oraz na przymocowanie jej do ziemi.


Następnie rozpoczęliśmy prace nad wypełnieniem stelaży ścianami oraz instalacją elektryczną.


fot. T. Siedlar

fot. T. Siedlar

Sporo jak na jeden krótki i zimny grudniowy dzień.

W niedzielę hangar był znowu otwarty i kilku pilotów przez kilka godzin kontynuowało prace. Wkrótce kolejne zgrupowanie. Jak tak dalej pójdzie to już niedługo będziemy mieli nasze własne "Akwarium"...

P.S. Nazwa "Akwarium" jest jeszcze nazwą roboczą i może ulec zmianie... :-)

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mikołajki 2013

Lato czy zima ale lotnisko raz na jakiś czas odwiedzić trzeba.

 
Tym razem zabrałem ze sobą rodzinkę. Na miejscu było tyle śniegu, że ochoczo zabraliśmy się za lepienie bałwana.


Można było też posiedzieć w sprzęcie latającym.


Jak widać nie tylko ja tęsknię za lataniem bo po pewnym czasie w okolicy hangaru zebrało się całkiem spore zgromadzenie.


W pewnym momencie usłyszeliśmy warkot silnika i w oddali z zamieci śnieżnej wyłonił się jakiś samolot


i zaczął do nas kołować.


Przez chwilę w środku kabiny mignęło mi coś czerwonego


a za chwilę wyszedł z niej Święty Mikołaj.


Jak się okazało Wojtek spotkał go latając w okolicy lotniska i zaprosił na pokład.


Ten nie chcąc być mu dłużnym zabrał ze swoich sań kilka prezententów dla najgrzeczniejszych dzieci.


Tylko czy wszytkie dzieci były grzeczne? Rozpoczęło się nerwowe wyczekiwanie na odczytanie swojego imienia na paczce z prezentami.


No i ta radość gdy paczkę ma się już w rękach :-)


Jak się okazało w tym roku w naszym Aeroklubie wszystkie dzieci zasłużyły na prezenty od Mikołaja, a ten nie dość, że zaproponował, aby zrobić grupowe zdjęcie


to jeszcze zgodził się udać z nami do naszego lotniskowego baru Cytawa, aby trochę się ogrzać i porozmawiać z najmłodszymi.


Coraz młodsi klienci stają się stałymi bywalcami przy ladzie u Tomka :-)


Nic jednak nie trwa wiecznie. Mikołaj jest bardzo zapracowany i po krótkim odpoczynku musiał udać się w dalszą drogę. Do zobaczenia za rok Mikołaju!

wtorek, 26 listopada 2013

DG-101G "X2"

Uważni czytelnicy tego bloga zapewne wiedzą, że większość nalotu w tym roku uzyskałem latając na sprzęcie nie należącym do Aeroklubu Gdańskiego. Na wiosnę prawie 50 godzin zrobiłem na pięknym Jantarze WM z Aeroklubu Warmińsko-Mazurskiego, a na jesień prawie 30 godzin spędziłem na żaglu i fali latając prywatnym Astirem Standard III zaprzyjaźnionego pilota.

Taki stan rzeczy jest spowodowany tym, że Aeroklub Gdański niestety przez wiele lat dysponował tylko jednym szybowcem wyczynowym - Jantar Std 3 "Sigma". Szybowiec ten jest mocno eksploatowany od wczesnej wiosny i bardzo często jest na wyjazdach. Przez wiele lat to wystarczało bo latanie sportowe było głównie zasługą 2 bardzo aktywnych i ambitnych osób. Na szczęście w ostatnich latach mocno się to zmieniło. Coraz więcej pilotów ma większe ambicje niż tylko zrobić kolejnego LS-a (Lot Sprawdzający) lub powisieć pod chmurką nad trawą lotniska. Rok temu licencję szybowcową uzyskało w naszym klubie aż 10 pilotów! Wielu nowych pilotów poważnie myśli o lataniu przelotowym i zawodniczym. Bardzo mnie to cieszy natomiast od dłuższego czasu martwi mnie brak dostępności sprzętu na którym ci piloci mogliby realizować swoje zamiary.

Poza wysłużoną "Sigmą" dysponujemy jeszcze Juniorem "BG". Brakuje nam sprzętu na którym można zdobywać sportowe doświadczenie. Głównie dzięki wysiłkom Jacka Lenkiewicza w tym roku udało się przygotować do ponownych lotów szybowiec typu Cobra, który od przyszłego roku powinien zapewnić możliwość rozwoju mniej doświadczonym pilotom. Nie zmienia to jednak faktu, że ciągle brakuje nam dobrego szybowca, który razem z "Sigmą" mógłby godnie reprezentować nasze barwy w zawodach klasy Klub A. Postanowiliśmy to zmienić.

Dzięki wprowadzeniu Ankiety Aktywności Sekcji Szybowcowej A.G udało się uzyskać jednoznaczne dane wskazujące na to, że bardzo dużą część nalotu generuje tylko kilku najbardziej aktywnych i doświadczonych pilotów a zdobywają go oni głównie na wyjazdach (zawody, obozy, itp). Generują oni też ogromną większość kilometrów. Ankieta sporządzona wstecznie za kilka ostatnich lat pokazała także wyraźnie bardzo korzystny trend, który wskazuje na to, że ilość takich aktywnych pilotów bardzo szybko wzrasta. Tego nam było potrzeba!

Były już argumenty na potrzebę zakupu nowego szybowca wyczynowego. Pozostał tylko jeszcze jeden błahy problem - kasa. Skąd wziąć pieniądze na zakup nowego szybowca biorąc szczególnie pod uwagę to, że okres jesienno-zimowy jest najtrudniejszym okresem pod względem finansowym dla naszego Aeroklubu. Na szczęście udało się wymyślić formę finansowania, znaleźć 11 chętnych do uczestnictwa w takiej inwestycji i zebrać deklarację chęci pokrycia większości wymaganej kwoty.

No właśnie. Mówiąc o kwocie warto by też napisać co byśmy chcieli kupić. Zdefiniowaliśmy kilka założeń:
  • zdolność do powalczenia z Jantarami w klasie Klub A
  • łatwość pilotażu, czyli dostępność dla większej ilości osób niż tylko kilku doświadczonych "jantarowców"
  • łatwość montażu, transportu i grajcarowania (w końcu ma to być szybowiec na wyjazdy)
  • powinien pomieścić sporego pilota (cóż nikt nie jest doskonały :-) )


Po analizie rynku zarówno pod względem technicznym jak i ekonomicznym a także po konsultacjach z największymi w Polsce ekspertami w tym temacie (dzięki Jamaj!) oraz użytkownikiem podobnego szybowca (dzięki Krzysiek!) nasz wybór padł na DG-101G. Tak się złożyło, że na Segelflugu była akurat jedna całkiem dobra oferta na szybowiec tego typu. Nawiązałem kontakt z właścicielem i zacząłem negocjować cenę i warunki ewentualnego zakupu.

Pomysł jest, kasa prawie się zgadza, ale pozostała jeszcze jedna ważna sprawa do załatwienia. Trzeba przekonać Zarząd A.G. do tej akcji. Kilka wieczorów razem z paroma innymi członkami Sekcji poświęciliśmy na przygotowanie slajdów obrazujących zebrane dane i podsumowujących aktualny stan rzeczy. Następnie z duszą na ramieniu udałem się na zebranie Zarządu. Po kilku godzinach wyszedłem bardzo szczęśliwy. Jak się okazało Zarząd nie tylko był bardzo przychylny całej idei, ale nawet sam zaproponował, że dorzuci brakującą kwotę pieniędzy. Fajnie być członkiem aeroklubu w którym słucha się swoich pilotów, myśli o aktywności sportowej i nie stara się zabić latania szybowcowego w zarodku, które nie oszukujmy się chyba w żadnym aeroklubie w Polsce nie jest głównym źródłem przychodów.

Kolejne 2 tygodnie minęły bardzo szybko. Trzeba było zebrać pieniądze, dogadać ostatnie szczegóły z właścicielem szybowca, przygotować umowy oraz zaplanować podróż. Jak się okazało podróż ta sama w sobie miała być nie byle jakim wyzwaniem bo szybowiec stacjonował w Hiszpanii.


Tylko w jedną stronę trzeba było zrobić co najmniej 2500 km i spędzić ponad dobę w samochodzie. Znalazłem 3 śmiałków chętnych do współudziału w wyprawie. Byli to: Łukasz (nasz Szef Wyszkolenia), Andrzej (Instruktor Szybowcowy, któremu zawdzięczam to, że umiem latać) oraz Staszek (nasz Mechanik Szybowcowy). Po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy się pojechać moim samochodem.


Jak się potem okazało był to chyba dobry wybór. Wszyscy kierowcy byli zadowoleni zarówno z prowadzenia auta jak i wygody kanap na których przyszło nam spędzić ponad 2 doby.

fot. A. Roman

Spod Aeroklubu Gdańskiego wyjechaliśmy zaraz po 17:00 w czwartek. Po kilku godzinach i zaliczeniu płatnych A1 i A2 dowiozłem "wesoły autobus" do granicy z Niemcami, gdzie przekazałem pałeczkę kolejnemu kierowcy. Przez Niemcy przejechaliśmy w nocy dzięki czemu poza jednym objazdem nie spotkaliśmy żadnych utrudnień w ruchu. Belgię całą przespałem (jak zresztą reszta niekierującej brygady) i tylko dzielny Andrzej trwał na stanowisku. Jak twierdzi jechało się bardzo przyzwoicie.

Noc była ciężka dla naszych kierowców, którzy próbowali zmuszać się do odpoczynku i spania, a niestety nie zawsze to wychodziło. Byliśmy zmęczeni czego objawem może być na przykład fakt, że w czasie postojów na stacjach benzynowych większość podróżnych wylądowała przypadkowo w damskich toaletach. Niektórzy nawet więcej niż raz... :-)

Poranek przywitaliśmy we Francji. Tu drogi były bardzo przyzwoite, ale też przyzwoicie należało za nie zapłacić. Tylko w jedną stronę koszt francuskich autostrad wyniósł około 90 EURO.

Czy wiecie co ma Paryż wspólnego z Inowrocławiem? My już wiemy :-) Jak się okazało były to 2 punkty na naszej trasie, które poprzez gęste korki znacznie zmniejszyły naszą prędkość przelotową. Do Paryża wjechaliśmy między 7 a 8 rano i natrafiliśmy tam na poważne utrudnienia w ruchu. Tylko kierowcy na motorach, skuterach oraz innych dwu- i trzy-kołowcach zdawali nic sobie z tego nie robić pędząc jak wariaci i przeciskając się pomiędzy zaklinowanymi w korku samochodami. Dla nas nieprzywykłych do takich praktyk było to bardzo stresujące, a Łukasz naprawdę mocno musiał uważać żeby nikogo nie potrącić w czasie zmian pasa ruchu.


Krajobrazy przez większość drogi były dosyć monotonne. Najpierw wszechogarniająca ciemność, potem standardowy wygląd autostrady i płaskich pól. Nawet Paryż nie zrobił na mnie większego wrażenia bo przejeżdżaliśmy przez niego z dala od samego centrum.

Sytuacja zmieniła się dopiero sporo po piątkowym południu bo na niebie pojawiły się piękne Cumulusy. Śmiesznie to wyglądało jak wszyscy piloci w samochodzie z ożywieniem zaczęli się rozglądać po całym niebie. "Ten typ tak ma" i już :-)


Naprawdę ciekawie jednak zrobiło się jak na 2 godziny przed planowanym dojechaniem na miejsce zjechaliśmy z autostrady a przed nami zaczął się rysować wysoki pas Pirenejów.


Przejechaliśmy przez kilka klimatycznych miasteczek i widzieliśmy na drogach kilka osobliwości.


Im bliżej gór tym robiło się ciekawiej.


Po cichu modliłem się, aby słońce zbyt wcześnie nie zaszło i nie zasłoniło nam czarną nocą tych pięknych widoków.


Na szczęście pomimo tego, że w Polsce o tej porze już od dawna panowała noc, tutaj ciągle jeszcze było jasno.


Wynika to głównie z bardzo dużej różnicy długości geograficznej przy tej samej strefie czasowej. My przecież w końcu jechaliśmy na zachodnią półkulę. Swój wpływ ma tu także różnica szerokości geograficznej, która to powoduje, że dzień w tym rejonie jest dłuższy.


Przebijając się przez Pireneje mijaliśmy ciekawe warownie,


obsypane pierwszym śniegiem doliny


i coraz bardziej zbliżaliśmy się do granicy z Hiszpanią.

W pewnym momencie w małej wiosce zatrzymało nas dwóch mężczyzn. Pomimo niezbyt oficjalnego ubioru okazało się że jest to straż graniczna. Wzbudziliśmy ich czujność twierdząc, że jedziemy prosto z Polski i zamierzamy spędzić w Hiszpanii tylko jeden dzień. Zaczęli zadawać dużo pytań. Pytali o nasz zawód, po co tam jedziemy, ile mamy pieniędzy przy sobie, itp. Na szczęście udało nam się jakoś przebrnąć przez tą lawinę pytań i mogliśmy kontynuować podróż.



Po kilku minutach wjechaliśmy do długiego tunelu pod Pirenejami.


Jak się okazało ma on ponad 8 km długości.


Po drugiej stronie przywitało nas zachodzące już słońce. Ufff, ktoś tam u góry chyba mnie lubi bo udało się za dnia zobaczyć całe najwyższe Pireneje :-)

Już po zapadnięciu zmroku przejechaliśmy przez urocze miasteczko Jaca, minęliśmy drogowskazy informujące o zjeździe na lotnisko, gdzie stał "nasz" szybowiec i pojechaliśmy dalej do małej, ale jakże klimatycznej wioski Javierregay, gdzie mieliśmy wynajęty hotel.


Zastane widoki i warunki przekroczyły nasze oczekiwania.


Do dyspozycji mieliśmy duże mieszkanie z łazienką, aneksem kuchennym, salonem, antresolą i dwoma małymi pokoikami.


Czekał tam też na nas Hiszpan - właściciel szybowca. Razem z nim udaliśmy się na pyszny obiad do lokalnej jadłodajni. Sprzedawca okazał się bardzo konkretnym człowiekiem, obytym ze światem i mającym spore koneksje biznesowe z Polską. Bardzo miło spędziliśmy wieczór rozmawiając o lataniu, szybowcu, podróżach, itp. Na koniec nasz gospodarz, niezważając na nasz sprzeciw, zapłacił za wszystkich twierdząc, że musi nam jakoś wynagrodzić te 5000 km w samochodzie.


Po obiedzie udaliśmy się na krótki spacer po Javierregay






a następnie zabraliśmy się za dokładne studiowanie otrzymanej dokumentacji szybowca.

fot. A. Roman

Oj, jak dobrze mi się spało w łóżku tej nocy.

O wschodzie słońca udaliśmy się na śniadanie. Całe szczęście, że ten wschód przypadał na około 8:00 rano bo inaczej mielibyśmy poważny problem ze wstawaniem. No może nie wszyscy. Nigdy nie należy generalizować... :-)


Po zjedzeniu takiego samego śniadania jakie tylko jedzą farmerzy w Pirenejach i kolejnej porcji dyskusji ze sprzedającym udaliśmy się na lotnisko.


Jest ono położone bardzo malowniczo w dolinie pomiędzy Pirenejami, a potężną górą położoną na południe od niego.


Jakie było nasze zdziwienie (i oburzenie) jak się dowiedzieliśmy, że ze względu na jakieś lokalne uwarunkowania (chyba rezerwat ptaków) nie można na jej zboczu latać szybowcami. Taka ładna góra się marnuje...


No dobra, ale do rzeczy. Zaczęliśmy oczywiście od montażu i przeglądu szybowca.


Jak się okazało szybowiec jak na swoje 30 lat jest w całkiem dobrym stanie.


Przyczepa natomiast umożliwia jego bardzo efektywny montaż i demontaż.


Najpierw naszym oczom ukazał się kadłub


i jego kokpit, który ze względu na olbrzymią owiewkę wygląda bardzo nowocześnie i zapewnia bardzo wygodne wchodzenie do kabiny szybowca. Dodatkowo szybowiec ten jest dużo lepiej wyposażony niż wszystkie inne posiadane aktualnie przez A.G.


Niedługo potem pojawiły się skrzydła


i statecznik poziomy ze standardowym sterem wysokości (w przeciwieństwie do DG-100, który ma płytowy ster wysokości).


Okazało się też, że szybowiec ma wyposażenie do przemieszczania się po lotnisku z najwyższej półki.


Jako, że na 10:00 w lokalnym klubie zaplanowana była odprawa to szybowiec zaparkowaliśmy do hangaru i zostawiliśmy go na pastwę Staszka, który przez dłuższy czas wykonywał przy nim swoje "czary mary", aby się upewnić, że wszystko w szybowcu jest tak jak być powinno.


Jeszcze przed odprawą rzuciliśmy tylko okiem na zawartość hangaru

fot. A. Roman

i udaliśmy się do budynków lokalnego aeroklubu.


Odprawa była bardzo konkretna. Co więcej ze względu na nas specjalnie była poprowadzona w języku angielskim. Dowiedzieliśmy się o warunkach pogodowych prognozowanych na ten dzień a także o uwarunkowaniach i przepisach lokalnego lotniska.
Miłym zaskoczeniem były też wymagania jakie nam postawiono aby móc tutaj polatać. Łukasz, który miał samodzielnie oblatywać DG musiał przedstawić licencję, badania lekarskie i wypełnić prosty formularz mówiący o swoim doświadczeniu lotniczym. Andrzej i ja natomiast aspirując tylko do lotu na dwusterze nie musieliśmy robić nic. Nikt nawet nie poprosił nas abyśmy pokazali nasze licencję. U nas w Polsce chyba jeszcze długo tak nie będzie...


Po odprawie udaliśmy się do kolejnego hangaru, gdzie zastaliśmy bardzo ładne dwustery.


Ku naszej uciesze tego dnia mieliśmy latać na Duo Discusie.


Pierwszy miejsce w kabinie zajął Łukasz


i wraz z lokalnym instruktorem poleciał na lot sprawdzający.


My w tym czasie udaliśmy na dalsze oględziny "naszego" szybowca.


Po około 30 minutach Łukasz wylądował i to mi przypadło zająć miejsce w kabinie Duo Discusa.

fot. A. Roman

Poleciałem z lokalnym pilotem, który miał pełnić rolę bezpiecznika.


Jak się okazało Duo Discus jest wspaniałym szybowcem. Niby to dwuster ale prowadzi się go z taką lekkością jak szybowce jednomiejscowe. Super reaguje na wychylenia drążka a swoją doskonałością może zawstydzić niejeden wyczynowy szybowiec jednomiejscowy. Fajnie byłoby mieć kiedyś coś takiego w klubie...


Widok na lotnisko.


Mur halny nad Pirenejami wskazujący na to, że cała południowa Francja pokryta jest niskim i gęstym zachmurzeniem, które dosłownie odparowuje podczas drogi nad górami.


W dole wioska Javierregay i "nasz" hotel.


Czy już wspomniałem, że tego dnia była fala? :-) Długo i nisko najpierw walczyłem w postrzępionych rotorach i w momencie jak już wypuściłem podwozie i zacząłem zajmować pozycję do lądowania trafiłem w to właściwe miejsce, które w kilka minut wyniosło mnie na wysokość najwyższych szczytów.


Niestety nie przyszło mi się tym zbyt długo cieszyć bo na ziemi czekał jeszcze Andrzej, a ja jak się niestety później okazało i tak latałem już trochę dłużej niż się umawialiśmy (jeszcze raz Cię za to przepraszam Andrzeju). Pełne hamulce i do ziemi...

fot. A. Roman

Zaraz po moim starcie wystartował także Łukasz do lotu kontrolnego na "naszym" DG-101G.

fot. A. Roman

Cały czas latał w pobliżu mnie ciesząc moje oko piękną sylwetką tego szybowca.

fot. Ł. Szymaniak

Łukasz natomiast podziwiał panoramiczne widoki jakie można oglądać z wnętrza tego szybowca.

fot. Ł. Szymaniak

Jeszcze jedno ujęcie na Javierregay.


Oględziny techniczne i oblot nie wykazały żadnych poważnych problemów dlatego też niezwłocznie przystąpiliśmy do formalności

fot. Ł. Szymaniak

zakończonych małym toastem.


Niedługo potem ruszyliśmy w długą drogę powrotną. Tym razem spodziewaliśmy się, że zajmie nam to dużo więcej czasu ze względu na ciągniętą przyczepę i nasze coraz większe zmęczenie. Jak się okazało nie pomyliliśmy się ani w jednym ani w drugim. Przeskoki pomiędzy zmianami kierowców były już krótsze, a kolejne kilometry wyraźnie wolniej przybywały na liczniku. Na szczęście kupiona przyczepa bardzo dobrze się prowadzi i nie zafundowała nam żadnych nieprzewidzianych problemów.

Dla urozmaicenia sobie monotonii podróży postanowiliśmy pokazać naszemu szybowcowi trochę świata i "wepchać" się z przyczepą do samego serca Paryża :-).


Przez chwilę nawet rozważaliśmy rozłożenie na kilka minut szybowca pod samą więżą Eiffla, ale na szczęście rozsądek wziął jednak górę nad fantazją i poszliśmy tylko pozwiedzać.


Następnie udaliśmy się w kierunku Place de la Concorde


gdzie postanowiliśmy znowu się rozerwać.


Na środku tego olbrzymiego ronda wyskoczyłem z samochodu i porobiłem trochę zdjęć w czasie jak Łukasz jeździł w kółko bawiąc się w zabawę rodem z "Top Gear".




Potem zaliczyliśmy jeszcze Łuk Triumfalny i udaliśmy się w dalszą drogę.


Paryż pożegnał nas lotniczymi widokami w pobliżu olbrzymiego lotniska Charles de Gaulle.



Pogoda aż do teraz cały czas nam sprzyjała. Wszystko niestety musi się kiedyś skończyć. Belgia i zachodnie Niemcy przywitały nas mocnymi opadami.


Potem znowu zrobiło się ciemno a my walcząc z coraz większym zmęczeniem posuwaliśmy się powoli do przodu coraz częściej robiąc postoje dla odpoczynku i zmiany kierowcy. W końcu dojechaliśmy do granicy Polski a wraz z nią wrócił Internet, który zapewnił nam trochę rozrywki w nużącej nas już podróży. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem że koledzy z Aeroklubu założyli na naszym forum wątek dedykowany naszej podróży i na podstawie strzępów informacji uzyskiwanych od nas w rożnych SMS'ach starali się śledzić i dokumentować naszą wyprawę. Gdy dojeżdżaliśmy już do Poznania dopisałem do tego wątku następującą krótką wiadomość:

"X2 na prostej" - właśnie mijamy Poznań. ETA 2:30.

Nie spodziewałem się, że będzie ona miała takie następstwa. Gdy po kolejnych kilku godzinach dojechaliśmy pod bramę Aeroklubu zobaczyliśmy stojący przed nią samochód. Jak się okazało od dłuższego już czasu, w środku nocy, przy mrozie i padającym śniegu siedziało w nim kilku naszych kolegów czekających, aby spontanicznie nas powitać. Był to bardzo miły gest. Obecny był cały Zarząd Sekcji Szybowcowej Aeroklubu Gdańskiego, był i szampan ("bezalkoholowy" :-P ) oraz liczne gratulacje i podziękowania.

Nie chcąc pozostać dłużnymi dokonaliśmy szybkiej prezentacji zakupionego sprzętu i zrobiliśmy kilka pamiątkowych fotek.


Potem trzeba było wszystko jeszcze raz pochować, zamknąć hangar i rozjechać się do domów. Do łóżka trafiłem o 4:00 a o 9:00 musiałem już być w pracy. Życie...

W ten oto sposób Aeroklub Gdański zakupił pierwszy szybowiec w "historii nowożytnej" (po upadku komunizmu). Zasili on nie tylko szeregi naszych sportowców, ale i pomoże mniej doświadczonym pilotom w przesiadce na Jantara. Mam nadzieję, że będzie nam dobrze służył i że jeszcze przez długi czas uda nam się go utrzymać w tak dobrym stanie w jakim się teraz znajduje.

Należy tutaj także dodać, że zakup ten nie byłby możliwy gdyby nie coraz większa aktywność naszych członków nie tylko w sferze sportowej ale i organizacyjnej. Dużo osób długo pracowało na ten sukces. Konsekwentne wysiłki doprowadziły do upragnionego celu. Wszystkim za to dziękuję!

Korzystając z okazji chciałbym tutaj też podziękować towarzyszom podróży (niedoli? :-P). Przyznam się, że obawiałem się trochę zapakowania 4 facetów do jednego ciasnego samochodu na ponad 3 doby. Jak się okazało pomimo trudów podróży udało się utrzymać doskonałą atmosferę co bardzo pomogło w szybkim i bezstresowym załatwieniu sprawy. Ta przygoda na długo pozostanie mi w pamięci. Dziękuję!