poniedziałek, 28 kwietnia 2014

FCC Gliding 2014: Dzień 2

Od rana niebo było przykryte gęstymi chmurami, ale nie zniechęciło to pilotów, którzy jak na wyścigi ciągnęli dzisiaj swoje szybowce na grida. Na odprawie nie rozdano zadań ze względu na niepewną sytuację meteo. Oczekiwanie na konkurencję miało trwać do 12:30, ale po kilku przelotnych opadach już około 11:00 ogłoszono dzień nielotny.


Jak już zaciągnęliśmy szybowce na stojanki to pojawiło się słońce...

FCC Gliding 2014: Dzień 1

"Witajcie na jednych z największych zawodów na świecie!" - tak mniej więcej można streścić mowy powitalne podczas ceremonii otwarcia zawodów FCC Gliding 2014 w Słowackiej Prievidzy. To tutaj przez najbliższe 12 dni prawie 120 szybowców będzie latać w pięknych terenach górskich i walczyć o tytuł najlepszego pilota szybowcowego w swojej klasie Club, 15m lub Mixed. 

Jeszcze przed odprawą od samego rana pomimo pochmurnego nieba i mokrej trawy piloci kręcili się jak mrówki po całym lotnisku wyciągając szybowce z wózków i przygotowując je do lotów.


Nigdy tutaj jeszcze nie latałem, ale od wielu bywalców tej imprezy słyszałem, że normalne prawa meteorologiczne, znajdujące swoje zastosowanie na całym świecie, Prievidzy się nie imają i tutaj dzieją się takie cuda, że głowa mała. Albo to należy wytłumaczyć specyficznym położeniem tego lotniska, albo organizatorzy co roku odprawiają jakieś tajemnicze obrzędy aby zjednać sobie przychylność Pani Pogody. Tak czy inaczej to działa i co roku piloci po tych zawodach wracają do domu z całkiem pokaźnym nalotem często niemożliwym do uzyskania w trakcie zawodów w Polsce. Zobaczymy czy i w tym roku będziemy mieli tyle szczęścia...



Podczas rozkładania naszego DG-101G po raz kolejny miałem okazję cieszyć się przemyślanymi rozwiązaniami naszego wózka i szybowca. Kilkanaście minut i X2 był złożony. To był bardzo dobry zakup!


Jantar Marka też dzisiaj nie chciał być dłużny i także pozwolił się szybko poskładać. :-)


Niedługo potem rozpoczęła się odprawa. Po części oficjalnej i prezentacji nagród głos zajął lokalny szaman meteo i podzielił się z nami prognozami pogody. Wynikało z nich, że pomimo na razie niezachęcającego widoku nieba sytuacja ma się poprawić po południu. Na dzisiaj rozdano dla naszej klasy zadanie obszarowe (AAT - Assigned Area Task) o minimalnym czasie 2:30 oraz zakresie odległości 126/306 km. 


Dla przypomnienia zadanie obszarowe to takie w którym pilot ma znaczną dowolność w wyborze trasy, którą chce przelecieć. Trzeba zaliczyć start, metę i każdy z obszarów w zadanej kolejności. Obszary te typowo są w kształcie cylindra i promieniu 15-30 km. To pilot decyduje w którą część obszaru i jak głęboko weń chce wlecieć. Chodzi o to aby optymalnie wykorzystać warunki pogodowe i terenowe zdobywając jak najwięcej kilometrów w prostoliniowych odcinkach łączących punkt zadania w jak najkrótszym czasie. Ważnym jest także, żeby nie wrócić na metę zbyt szybko. Jeśli przyleci się przed zadanym czasem minimalnym to do liczenia prędkości (zdobyta odległość / czas) używany jest nie czas faktycznego lotu tylko właśnie ten minimalny czas zadania efektywnie zmniejszając w ten sposób uzyskaną prędkość lotu. Jako, że każdy pilot w takim zadaniu może przelecieć różną odległość to nie wygrywa ten, który zrobi najwięcej kilometrów tylko ten, który zrobi to najszybciej. 


Zaraz po odprawie musieliśmy szybko zbudować grida, czyli gęste ustawienie szybowców na pasie startowym. Pierwszy prostokąt miała moja klasa Club a za nią w swoich prostokątach stały klasy 15m i Mixed. Jako, że po silnych ulewach murawa lotniska była mocno rozmoknięta to szybowce na sam pas trzeba było wpychać ręcznie co spowodowało długą kolejkę samochodów ciągnących swoje maszyny latające ze stojanek.




Mi udało umieścić się gdzieś w środku stawki. Jest to moim zdaniem optymalna pozycja na niepewną pogodę, gdyż nie muszę startować i radzić sobie w powietrzu jako pierwszy, ale też mam trochę czasu na rozpoznanie warunków pogodowych zanim rozpoczną się zawody.


Aby sprawnie wypuścić 120 szybowców w powietrze potrzebna jest spora, kumata i zgrana ekipa.


Punktem charakterystycznym lotniska w Prievidzy jest wznoszący się na wzgórzu piękny zamek w Bojnicach. To nad nim przebiega linia startu dzisiejszego zadania.


W oczekiwaniu na start...


Holówka Dynamic zamknęła podwozie niecałe 2 metry nad gruntem lotniska i sprawnie wyholowała mnie na wysokość 600 metrów.


Trzeba przyznać, że meteo się nie myliło. Jeszcze nie latałem w tym roku w takich silnych aczkolwiek ciągle jeszcze postrzępionych i do końca niewygrzanych kominach.



120 szybowców na małym obszarze w powietrzu robi naprawdę duże wrażenie.





20 minut po starcie ostatniego szybowca klasy Club o 13:50 oficjalnie otworzono linię startu lotnego dając tym samym zielone światło pilotom tej klasy do rozpoczęcia zadania. Rozpoczęło się nerwowe wyczekiwanie. Już czy jeszcze nie? Ziemia jeszcze się nie wygrzała i później na pewno będzie lepiej ale czy ta dziura słońca pomiędzy frontami atmosferycznymi jest na tyle duża aby utrzymywać się nad naszym regionem do wieczora? A co jak mnie potem odetnie pełne zachmurzenie kolejnego frontu i nie zdołam ukończyć zadania? Lecieć jako pierwszy i pokazywać kolejnym kominy by mogli oni korzystać z moich błędów czy poczekać i korzystać z ich błędów? To tylko niektóre z pytań jakie musi postawić sobie pilot decydując się na start do konkurencji.


Zadanie rozpocząłem o 14:11. Jak się później okazało był to mój pierwszy błąd. Należało jeszcze nawet z 30 minut poczekać aż warunki się ustabilizują, podstawa chmur podniesie a kominy staną się silniejsze.

No ale nie było aż tak źle. Przesuwałem się całkiem sprawnie doganiając co chwila szybowce, które rozpoczęły zadanie przede mną.


No i popełniłem kolejny błąd. W górach trafiłem na fajny komin i to mnie tak rozochociło, że zamiast zawrócić po płytkim zaliczeniu pierwszej strefy poleciałem dalej. Niestety koło szczytu Velka Luka podstawy chmur wyraźnie zaczęły się obniżać i nie dawały dobrych noszeń. Teren w tym miejscu jeszcze nie zdążył się nagrzać...


Zawrócić za bardzo nie mogłem bo obawiałem się, że jestem za nisko, aby zabrać się w miejscu gdzie miałem ostatni komin. Postanowiłem lecieć dalej aż za lotnisko w Martinie, gdzie widziałem oświetlone słońcem południowe ciemne i suche zbocza masywu Małej Fatry.


Po początkowych problemach ze znalezieniem dobrego komina udało mi się w końcu wykręcić do podstawy chmur. Niestety już teraz wiedziałem, że czas minimalny zadania AAT nie stanowi już dla mnie dzisiaj problemu bo nawet jakbym postawił szybowiec na rzęsach to nie uda mi się na metę wcześniej dolecieć. Za głęboko wleciałem w pierwszy obszar zadania...


Pomny niedawnych doświadczeń postanowiłem nie wracać tą samą drogą. Postanowiłem polecieć zachodnią stroną masywu gdzie widziałem podstawy chmur o kilkaset metrów wyższe niż na mojej poprzedniej trasie. To była dobra decyzja. Pomimo tego, że było ciasno i musiałem latać nawet kilkadziesiąt metrów od strefy TMA lotniska Zilina to udało mi się dobrze wykorzystać panujące tam warunki i postanowiłem zacząć nadrabiać zaległości.

Dosyć nisko dotarłem do miejsca w którym poprzednio miałem ten fajny komin, który to przekonał mnie do lotu w wyższe góry. Niestety przez jakiś czas nie mogłem znaleźć nic sensownego. Co więcej zobaczyłem niedaleko ode mnie szybowiec, który szybko wkręcał się w górę jak korkociąg. Po kilku okręgach w tym silnym kominie był już pod podstawą chmury. Poleciałem tam, ale albo nie mogłem znaleźć noszenia albo bąbel powietrza, który go zabrał już się oderwał i noszenie się skończyło. To był mój trzeci błąd - zrobiłem się wybredny. "Skoro on mógł znaleźć takie noszenie to i ja mogę. Nie będę tracił czasu w marnych 'jedynkach'. Muszę gonić czołówkę." powiedziałem do siebie i po kilku minutach walczyłem o przetrwanie przyglądając się okolicznym polom i żebrając o wysokość na marnym żagielku na wschodnim zboczu masywu. Nie miałem nawet dolotu do Prievidzy...

Teraz każde podtrzymanie się liczyło. Nad moją głową słońce przykrywał grubaśny i rozlany szlak chmur. Kominów w takich warunkach na zboczu nie było. Słońce wesoło oświetlało pola w dolinie, ale po moich przygodach w Alpach jeszcze pamiętałem, że nie warto górach bezmyślnie skakać w doliny. Powoli lecz sukcesywnie przesuwałem się w kierunku Prievidzy badając każdą mocniejszą turbulencję aby sprawdzić czy to czasem nie jest komin, który spowoduje, że przestanę widzieć szyszki na czubkach drzew a ich igły przestaną mnie kłuć w 4 litery. Niestety zacienione zbocze nie miało jak się nagrzać i wygenerować dla mnie takiego noszenia.

W końcu udało mi się dolecieć na żaglu w zasięg lotniska w Prievidzy. Odetchnąłem z ulgą. Może i nie ukończę zadania, ale nie dam w pole... Postawiłem wszystko na jedną kartę, oderwałem się od zbocza i poleciałem do najbliższej plamy słońca na ziemi w nadziei znalezienia tam noszenia. Udało się! Początkowo niezamocny i postrzępiony ale z czasem coraz mocniejszy i szerszy komin wyciągnął mnie pod samą podstawę tego grubaśnego szlaku, który tak mi się psocił przez ostatnie kilkanaście minut.


Bez problemu doleciałem do krawędzi szlaku chmur i przed sobą zobaczyłem wielki błękit :-( Którędy teraz lecieć? Albo próbować lecieć do kolejnej strefy bokami, gdzie widać było chmury, ale nadkładać przy tym się strasznie dużo drogi a tym samym czasu, lub rzucić się naprzód najkrótszą drogą w tą błękitną otchłań licząc, że uda się jakoś dolecieć do chmur na horyzoncie.


Wybrałem tą drugą opcję. Na szczęście po drodze pojawiło się kilka kłaczków, które pokazywały optymalną ścieżkę w powietrzu. Dotarłem do tych chmur, zaliczyłem kolejną strefę zadania, wykręciłem się do samej podstawy chmur i mając już lekki niedolot zacząłem wracać do lotniska licząc, że brakującą wysokość uda mi się uzyskać w locie prostoliniowym po drodze.

Powietrze czasem podtrzymywało ale potrafiło też solidnie dusić. Dolot był na zapałkach. Jako, że po poprzednich błędach wiedziałem już, że nie walczę o miejsca na podium to zdecydowałem się wracać asekuracyjnie. I tak nie miałem już wiele do stracenia a słabo będzie dać tak głupio w pole. Zatrzymałem się w okolicy lotniska Partizanske aby tam znaleźć odpowiedni komin. Dokręciłem w nim kilkaset metrów dla bezpieczeństwa i poleciałem w mój pierwszy w życiu dolot zawodniczy szybowcem DG-101G przy okazji bacznie obserwując jego charakterystykę i starając się wyciągnąć wnioski na przyszłość z tej krótkiej ale jakże ważnej fazy lotu.


Z dużym zapasem wysokości i prędkości zaliczyłem metę kołową o promieniu 3 kilometrów i spokojnie wylądowałem na lotnisku.


Tego dnia z prędkością 61,6km/h zająłem 39 pozycję na 50 startujących w mojej klasie zawodników. Dokładne wyniki można zobaczyć tutaj a mój lot jak zwykle znajdziecie na serwisie GCUP.EU tutaj

Dzisiaj było 8 pól. Cieszę się, że przede wszystkim pomimo kilku błędów udało mi się samodzielnie wrócić do domu po ukończeniu całego zadania.

---------------------------

Przed wyjazdem w prawie miesięczną szybowcową przygodę moja kochana 4-letnia córeczka Hania narysowała dla mnie obrazek, żebym za bardzo nie tęsknił za nią i za domem. Ostatnio w czasie rozmowy przez telefon zapytała "Prawda Tatusiu, że latasz szybowcem z moim obrazkiem?". Prawda! Oto dowód. Tęsknię za Tobą...

FCC Gliding 2014: Podróż

Ostatni poranek na Słowenii oglądały tylko 4 przyczepy.  Sebastian wyruszył do domu pierwszy a Marek, Leszek i ja około 11.


Na autostradzie w Austrii się rozdzieliliśmy. Leszek skierował się w daleką drogę do domu położonego przy wschodniej granicy Polski a my z Markiem ruszyliśmy do słowackiej Prievidzy na zawody FCC Gliding 2014.

Podróż była spokojna i z dużym zapasem czasu zdążyliśmy na rejestrację zawodników i odprawę o 20:00. Jak co roku i tym razem na zawodników czekał bogaty pakiet powitalny pełen gadżetów i ubrań z naszytym logiem zawodów.

sobota, 26 kwietnia 2014

Slovenj Gradec 2014: Dzień 7 - Ostatni

Ostatni dzień obozu. Z powodu złej pogody większość uczestników z samego rana zaczepiła swoje przyczepy na hak i zaczęła wracać do domu. Ci co pozostali udali się na wycieczkę do LX navigation i LXNAV w Celje. Mogliśmy zaznajomić się tam z ich najnowszymi produktami i osobiście zapoznać się z osobami stojącymi za tymi firmami. Muszę przyznać, że była to bardzo ciekawa wycieczka, która umożliwiła nam poznanie bardzo ciekawych i przyjaznych ludzi mających duży wpływ na nasz mały szybowcowy światek.




Slovenj Gradec 2014: Dzień 6

Pomimo słabej pogody od rana Polacy znowu krzątają się przy przyczepach. Zaniepokojona tym koleżanka z lokalnego aeroklubu przyszła zapytać się co się dzieje i była wielce zdziwiona, gdy oznajmiliśmy jej, że chcemy startować. Tego dnia w klubie nawet nie było holownika i musiała specjalnie po niego zadzwonić żeby przyjechał wyciągnąć kilku narwańców w powietrze ;-)

Dzisiaj to ja rozpoczynam kolejkę startów.


Po starcie udaje mi się bez większego problemu wykręcić do podstawy chmur. W czasie wznoszenia w kominie nawigacja LK8000 wskazała mi północny wiatr o sile 25-30 km/h. Jest szansa na żagiel...


Poleciałem sprawdzić czy to prawda na północne zbocze Urszuli. Coś tam może i było ale nie nazwałbym tego regularnym żaglem. Raczej jakieś wydmuchy ciepłego powietrza z doliny czego efektem były bardzo ładne kominy, które kilkukrotnie tego dnia szybko podnosiły mnie w tym miejscu do góry.


Jako, że dzisiejsza pogoda nas nie rozpieszczała postanowiliśmy oddalić się od lotniska w większej grupie szybowców a za punkt zbiórki ustaliliśmy okolice Urszuli.


Niestety już przy pierwszej próbie przeskoku towarzystwo się rozsypało i zaczęło ratować się w parterze wracając w okolice domu.


Po ponownym wykręceniu się na zboczach Urszuli pozostałem w jej okolicach jedynie z Sebastianem i Krzyśkiem, którzy tego dnia testowali możliwości lokalnego dwusteru DG-500. Miałem tego dnia chyba trochę więcej szczęścia, gdyż nad górkami na południe od Urszuli znalazłem fajny komin podczas gdy w tym samym czasie DG-500 był już bardzo nisko i zaczął wracać w okolice lotniska.


Przez chwilę wahałem się czy w taką pogodę odważyć się na samotny dalszy lot. Wtedy to napotkałem zafalowanie, które wyniosło mnie powyżej podstaw chmur.


Uradowany faktem uzyskania dodatkowej wysokości poleciałem tym białym tunelem na zachód.



Po chwili byłem już na długim zboczu na którym na szczęście znalazłem ładnie pracujący żagiel.


Było to w samą porę bo termika tego dnia już totalnie padła, chmury nie nosiły, a kolejni koledzy zgłaszali się do lądowania na naszym lotnisku.


Korzystając z żagla zacząłem przemieszczać się na zachód w kierunku wysokich partii Alp.





Najpierw zaliczyłem bardziej południowe zbocza a potem przeskoczyłem na podobne pasmo położone bardziej na północy.





Z niepokojem obserwowałem coraz bardziej otaczające mnie ciężkie chmury deszczowe.


W pewnym momencie, gdy zobaczyłem, że lotnisko domowe jest zalewane strugami wody z bardzo ciemnej chmury postanowiłem zadzwonić do kolegów, aby się o mnie nie martwili. Odebrała Ania Kawa. Złożyłem raport, że wszystko jest ze mną OK, że żagiel trzyma i przeczekam tutaj deszcze szalejące w dolinie.


Jeszcze kilka razy przeskakiwałam pomiędzy północnym a południowym pasmem górskim bawiąc się tym samym w slalom z próbującymi umyć mój szybowiec chmurami deszczowymi.


W celu uniknięcia wciągnięcia mnie przez żagiel w ciężkie deszczowe chmury co jakiś czas wskakiwałem w dolinki i bawiłem się w labiryncie powstających tam małych chmurek.



Niestety zauważyłem, że wraz z każdą przechodzącą chmurą powietrze robi się coraz bardziej wilgotne czego efektem była obniżająca się podstawa chmur mogąca skutecznie ograniczyć mi dolot do domu. Dodatkowo siła wiatru mocno spadła osłabiając tym samym podtrzymujący mnie żagiel.


Pomimo ciągle padającego na mojej drodze deszczu trzeba było rozpocząć drogę powrotną.


Pięknie zarysowane wcześniej zbocza niknęły teraz w tworzących się na nich chmurach tylko gdzieniegdzie prześwitującymi i ukazującymi prawdziwą rzeźbę terenu na którego żaglu starałem się podtrzymać w drodze powrotnej.


Bardzo starałem się nie popełnić żadnego błędu, gdyż mokre od deszczu skrzydła miały teraz dużo gorszą aerodynamikę psując efektywnie osiągi całego szybowca.



Był to jeden z najtrudniejszych dolotów w moim życiu. Totalny brak noszeń i tylko lekkie podtrzymywania przez słaby żagielek nad górkami. Teren mocno podniesiony powyżej lotniska docelowego, ograniczona widoczność oraz wiele małych białych chmurek pode mną utrudniały ocenę sytuacji.


Do końca nie byłem pewien czy aby na pewno nie spotkam gdzieś jakiegoś silniejszego duszenia, które popsuje mi cały dolot misternie wyliczony przez moją nawigację LK8000. Chyba z żadną inną nawigacją nie odważyłbym się na taki przeskok. Tej na szczęście mogłem zaufać bo znam ją jak własną kieszeń i wiem czego się po niej spodziewać i jak ją interpretować.


Na wszelki jednak wypadek cały czas starałem się utrzymywać awaryjny dolot do lotniska Velenje położonego na południe od oddzielającego mnie od domowego lotniska płaskowyżu.


Jak się okazało ani moje "lusterko" ani ja się nie pomyliśmy i z bezpiecznym zapasem wysokości udało się przeskoczyć do "naszej" doliny i zameldować dolot do lotniska. Odetchnąłem z ulgą, wypuściłem podwozie i spokojnie wylądowałem na mokrej po deszczu murawie lotniska...

Tego dnia spędziłem w powietrzu ponad 3,5 godziny a przeleciałem niewiele ponad 100 km starając się przede wszystkim poradzić sobie w takich ekstremalnie jak dla mnie okolicznościach pogodowych i terenowych. Był to zdecydowanie jeden z najciekawszych i najbardziej wymagających lotów w moim życiu. Bardzo się cieszę, że tym razem udało mi się go zakończyć na lotnisku domowym. Mój lot można zobaczyć na serwisie GCUP.EU tutaj.

Polecam także relację Sebastiana z tego dnia tutaj.