sobota, 26 kwietnia 2014

Slovenj Gradec 2014: Dzień 6

Pomimo słabej pogody od rana Polacy znowu krzątają się przy przyczepach. Zaniepokojona tym koleżanka z lokalnego aeroklubu przyszła zapytać się co się dzieje i była wielce zdziwiona, gdy oznajmiliśmy jej, że chcemy startować. Tego dnia w klubie nawet nie było holownika i musiała specjalnie po niego zadzwonić żeby przyjechał wyciągnąć kilku narwańców w powietrze ;-)

Dzisiaj to ja rozpoczynam kolejkę startów.


Po starcie udaje mi się bez większego problemu wykręcić do podstawy chmur. W czasie wznoszenia w kominie nawigacja LK8000 wskazała mi północny wiatr o sile 25-30 km/h. Jest szansa na żagiel...


Poleciałem sprawdzić czy to prawda na północne zbocze Urszuli. Coś tam może i było ale nie nazwałbym tego regularnym żaglem. Raczej jakieś wydmuchy ciepłego powietrza z doliny czego efektem były bardzo ładne kominy, które kilkukrotnie tego dnia szybko podnosiły mnie w tym miejscu do góry.


Jako, że dzisiejsza pogoda nas nie rozpieszczała postanowiliśmy oddalić się od lotniska w większej grupie szybowców a za punkt zbiórki ustaliliśmy okolice Urszuli.


Niestety już przy pierwszej próbie przeskoku towarzystwo się rozsypało i zaczęło ratować się w parterze wracając w okolice domu.


Po ponownym wykręceniu się na zboczach Urszuli pozostałem w jej okolicach jedynie z Sebastianem i Krzyśkiem, którzy tego dnia testowali możliwości lokalnego dwusteru DG-500. Miałem tego dnia chyba trochę więcej szczęścia, gdyż nad górkami na południe od Urszuli znalazłem fajny komin podczas gdy w tym samym czasie DG-500 był już bardzo nisko i zaczął wracać w okolice lotniska.


Przez chwilę wahałem się czy w taką pogodę odważyć się na samotny dalszy lot. Wtedy to napotkałem zafalowanie, które wyniosło mnie powyżej podstaw chmur.


Uradowany faktem uzyskania dodatkowej wysokości poleciałem tym białym tunelem na zachód.



Po chwili byłem już na długim zboczu na którym na szczęście znalazłem ładnie pracujący żagiel.


Było to w samą porę bo termika tego dnia już totalnie padła, chmury nie nosiły, a kolejni koledzy zgłaszali się do lądowania na naszym lotnisku.


Korzystając z żagla zacząłem przemieszczać się na zachód w kierunku wysokich partii Alp.





Najpierw zaliczyłem bardziej południowe zbocza a potem przeskoczyłem na podobne pasmo położone bardziej na północy.





Z niepokojem obserwowałem coraz bardziej otaczające mnie ciężkie chmury deszczowe.


W pewnym momencie, gdy zobaczyłem, że lotnisko domowe jest zalewane strugami wody z bardzo ciemnej chmury postanowiłem zadzwonić do kolegów, aby się o mnie nie martwili. Odebrała Ania Kawa. Złożyłem raport, że wszystko jest ze mną OK, że żagiel trzyma i przeczekam tutaj deszcze szalejące w dolinie.


Jeszcze kilka razy przeskakiwałam pomiędzy północnym a południowym pasmem górskim bawiąc się tym samym w slalom z próbującymi umyć mój szybowiec chmurami deszczowymi.


W celu uniknięcia wciągnięcia mnie przez żagiel w ciężkie deszczowe chmury co jakiś czas wskakiwałem w dolinki i bawiłem się w labiryncie powstających tam małych chmurek.



Niestety zauważyłem, że wraz z każdą przechodzącą chmurą powietrze robi się coraz bardziej wilgotne czego efektem była obniżająca się podstawa chmur mogąca skutecznie ograniczyć mi dolot do domu. Dodatkowo siła wiatru mocno spadła osłabiając tym samym podtrzymujący mnie żagiel.


Pomimo ciągle padającego na mojej drodze deszczu trzeba było rozpocząć drogę powrotną.


Pięknie zarysowane wcześniej zbocza niknęły teraz w tworzących się na nich chmurach tylko gdzieniegdzie prześwitującymi i ukazującymi prawdziwą rzeźbę terenu na którego żaglu starałem się podtrzymać w drodze powrotnej.


Bardzo starałem się nie popełnić żadnego błędu, gdyż mokre od deszczu skrzydła miały teraz dużo gorszą aerodynamikę psując efektywnie osiągi całego szybowca.



Był to jeden z najtrudniejszych dolotów w moim życiu. Totalny brak noszeń i tylko lekkie podtrzymywania przez słaby żagielek nad górkami. Teren mocno podniesiony powyżej lotniska docelowego, ograniczona widoczność oraz wiele małych białych chmurek pode mną utrudniały ocenę sytuacji.


Do końca nie byłem pewien czy aby na pewno nie spotkam gdzieś jakiegoś silniejszego duszenia, które popsuje mi cały dolot misternie wyliczony przez moją nawigację LK8000. Chyba z żadną inną nawigacją nie odważyłbym się na taki przeskok. Tej na szczęście mogłem zaufać bo znam ją jak własną kieszeń i wiem czego się po niej spodziewać i jak ją interpretować.


Na wszelki jednak wypadek cały czas starałem się utrzymywać awaryjny dolot do lotniska Velenje położonego na południe od oddzielającego mnie od domowego lotniska płaskowyżu.


Jak się okazało ani moje "lusterko" ani ja się nie pomyliśmy i z bezpiecznym zapasem wysokości udało się przeskoczyć do "naszej" doliny i zameldować dolot do lotniska. Odetchnąłem z ulgą, wypuściłem podwozie i spokojnie wylądowałem na mokrej po deszczu murawie lotniska...

Tego dnia spędziłem w powietrzu ponad 3,5 godziny a przeleciałem niewiele ponad 100 km starając się przede wszystkim poradzić sobie w takich ekstremalnie jak dla mnie okolicznościach pogodowych i terenowych. Był to zdecydowanie jeden z najciekawszych i najbardziej wymagających lotów w moim życiu. Bardzo się cieszę, że tym razem udało mi się go zakończyć na lotnisku domowym. Mój lot można zobaczyć na serwisie GCUP.EU tutaj.

Polecam także relację Sebastiana z tego dnia tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz