niedziela, 14 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 8 - Od fanfar do muczenia

Dzień zapowiadał się bardzo przyzwoicie. Podobnego zdania były służby meteo czego skutkiem na odprawie dostaliśmy pierwsze na tych zawodach zadanie prędkościowe. Różni się ono od zadań obszarowych tym, że jego strefy obserwacyjne mają promień tylko 500 metrów, co nie zostawia pilotom dużych możliwości na adaptację i improwizację. Co więcej to zadanie spełniało warunki Odznaki Diamentowej bo było w kształcie trójkąta FAI o długości 304 kilometrów. Niestety zadanie o takim kształcie i długości musiało przebiegać przez obszary Polski, gdzie po pierwsze prawie nie ma lotnisk, a po drugie są to obszary słabe termicznie.


Dysponując jednym z szybszych szybowców linię startu lotnego jak zwykle przekroczyłem z pewnym opóźnieniem. Mimo zwłoki na starcie dosyć szybko dogoniłem peleton na pierwszym boku trasy. Po zaliczeniu pierwszego punktu zwrotnego pognałem już samotnie dalej.


Niestety w okolicach Vrchlabi pod zakitowanym niebem miałem problemy ze znalezieniem noszeń i straciłem sporo czasu kręcąc się po okolicy w poszukiwaniu zbawiennego komina. Cały czas miałem ten komfort, że pode mną jest bardzo dobre lotnisko i w razie draki będę miał gdzie wylądować. Jednakże, dla zwiększenia swoich szans postanowiłem zrzucić 1/3 balastu wodnego, bo lżejszy szybowiec łatwiej radzi sobie w trudnych warunkach. W końcu ciepłe powietrze podniosło mnie na tyle, że mogłem zmienić okolicę i znaleźć pożądane noszenie. Niestety w między czasie peleton znowu mnie przegonił.


Chmurki już tak ładnie nie nosiły. Nie chcąc tracić cennego czasu poleciałem już trochę niżej w kierunku kolejnego punktu zwrotnego. Po drodze znowu nie mogłem znaleźć nic sensownego, aż wreszcie bezwględna siła grawitacji zmusiła mnie do dłuższego postoju w okolicach Adrspachskiego Skalnego Miasta. Obserwując ten cud natury dokręciłem się nareszcie do samej podstawy chmur co pozwoliło mi bez problemów zaliczyć kolejny punkt zwrotny. Po drodze mijałem kolejne szybowce, które już nie w peletonie, ale pojedynczo walczyły o przetrwanie.


Następny bok trasy znowu nie rozpieszczał. Silne noszenia występowały bardzo rzadko i trzeba było wykazać się dużą asertywnością by nie krążyć w byle czym tylko dlatego, że szyszki na drzewach rosły w oczach. Na szczęście w okolicy znalazły się 2 zaprzyjaźnione Jantary. Po wymianie przez radio informacji taktycznych dowiedziałem się, że Filip leci przodem nad górami i twierdzi, że tam jest słabo sugerując lecieć dolinami. Ja wybrałem Dolinę Kłodzką, a MS lecący za mną wybrał dłuższą trasę przez Czechy.

Im dalej na południowy-wschód tym było gorzej. Nad nami błękit nieba w pełni zasłoniły chmury na różnych wysokościach. W pewnym momencie zauważyłem 2 szybowce krążące w okolicy. Gdy do nich podleciałem okazało się, że jeden z nich to Jantar MS. Widocznie po drugiej stronie gór były lepsze warunki i mnie przegonił. Starałem się dołączyć do ich komina, ale niestety byłem wyraźnie niżej i mnie już "nie zabierało". Po chwili oba szybowce dokręciły się do podstawy i poleciały w kierunku punktu zwrotnego. Ja początkowo zanim rzucę się w zalane frontem mleko chciałem pomęczyć jeszcze trochę okoliczne chmurki, ale entuzjastyczne informacje od Jantara MS, że cały czas dobrze nosi szlakowo, wpłynęły na zmianę decyzji i odbiłem za nimi.

Niestety na mojej wysokości nic nie podnosiło. Co gorsza napotykałem same duszenia co skłoniło mnie do zrzucenia reszty balastu wodnego ze skrzydeł. Niecałe 5 kilometrów przed punktem miałem już tylko wysokość 400 metrów nad gruntem i postanowiłem nie ryzykować dalszego lotu w pewne pole. Odwróciłem w kierunku najbliższego lotniska licząc, że po kilku kilometrach lekko nasłoneczniony grunt podniesie mnie ponownie do góry i będę mógł zaatakować punkt jeszcze raz. Niestety zabrakło mi wysokości i kilka minut później siedziałem już na ładnej łączce.


Na sąsiednim pastwisku moje lądowanie wzbudziło wyraźne zainteresowanie pasącej się tam zwierzyny. Kilka żądnych atrakcji krów przybiegło do samego płotu i ciekawie wypatrywało co będzie dalej. Całe szczęście, że dzieliło mnie od nich elektryczne ogrodzenie.


Na szczęście dla mnie Jantar Filip nie zdecydował się na kontynuację lotu w bardzo trudny rejon i zawrócił do domu. Dzięki temu niedługo po moim lądowaniu wyruszył z przyczepą na ratunek. Ryśku, bardzo Ci dziękuje za szybką ewakuację!

Tego dnia zająłem 19 pozycję, a całą trasę prawidłowo obleciało tylko 6 pilotów.

Mój lot jak zwykle można znaleźć na serwisie GCUP.EU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz