wtorek, 16 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 10 - Nie mój dzień

Na odprawie meteo-szaman przepowiadał bezchmurną termikę na południowym-wschodzie, dlatego liczyliśmy na zadanie podobne do tego z dnia poprzedniego. To co zobaczyliśmy parę minut później jednych zdumiało, innych zakłopotało, a pozostałych rozśmieszyło.


Dostaliśmy prawie dokładnie to samo diamentowe zadanie co 2 dni temu z tą różnicą, że tym razem mamy lecieć je od tyłu i najgorszy odcinek przypada na początek trasy.


Początkowo na niebie było sporo małych chmurek, które może i ładnie wyglądały, ale nosiły bardzo marnie.


Później i te obłoczki zaczęły zanikać i przed nami otworzyła się niebieska otchłań nieba tylko od czasu do czasu zaburzona niewielkimi kłaczkami. To właśnie do nich kierowali się piloci co powodowało wyjątkowe zagęszczenie szybowców w kilku punktach na niebie. Pierwsze dobre noszenie w którym opłacało się zatrzymać z wodą znalazłem dopiero ponad 35 kilometrów od startu. Potem było tylko gorzej. Niewiele brakowało a wylądowałbym na tej samej łące co ostatnio. Na szczęście udało mi się tam wykręcić w słabym noszeniu.

Od dłuższego czasu rozważałem pozbycie się wody, ale zaprzyjaźniony pilot, który poleciał nad Broumov twierdził, że tam jest szybowcowe El Dorado. Z tego też powodu postanowiłem przemęczyć się w tym trudniejszym regionie z ciężkim szybowcem, aby potem odzyskać na prędkości z pełnymi zbiornikami balastowymi. Niedługo potem niestety przyszło mi żałować tej decyzji.

Zaraz przed pierwszym punktem zwrotnym cierpliwie wykręciłem się w byle jakim noszeniu, zaliczyłem go i pognałem za kilkoma szybowcami po kolejnym boku zadania. Pojawiło się tu więcej chmurek i szybowce przede mną zatrzymały się pod jedną z nich. Po ich przechyleniu i promieniu krążenia wyglądało, że jest to całkiem silne noszenie. Podlatuję pod nich i nic. Kieruję się pod wiatr i znowu nic. Lecę dalej pod wiatr do młodszej chmurki w szlaku i znowu ciągle w dół. Zbadałem jeszcze pierwszą z chmurek zaraz nad samym zboczem górek, ale wyniki były podobne. Odbiłem po trasie do kolejnego pobliskiego szlaku, ale niestety sytuacja się powtórzyła. Byłem coraz niżej i nie mogłem dłużej kręcić się nad tak wysokim terenem. Spłynąłem w Dolinę Kłodzką, gdzie było kilka kolejnych chmurek.

Zrobiło się nieciekawie. Nawet w dolinie miałem tylko 400 metrów wysokości nad gruntem. Niezwłocznie zacząłem zrzucać wodę i skierowałem się w kierunku nasłonecznionej górki licząc, że tam coś zapracuje. Jeszcze ponad dziesięć minut walczyłem tam na jakimś termo-żaglu, ale w końcu musiałem poddać się naturze i wylądować.

W okolicy było pełno ładnych łąk, ale na większości z nich było pełno krów. Wybrałem taką na której nic się nie pasło i przymierzyłem się do lądowania. W momencie przyziemienia usłyszałem łoskot i nagle mój szybowiec opadł niżej niż zazwyczaj. To kółko podwozia przy dotknięciu ziemi się schowało i po raz pierwszy w życiu wylądowałem na brzuchu. Na szczęście podejście było bardzo płynne a łąka niczym nie różniła się jakością od typowego lotniska. Po przeglądzie szybowca okazało się, że strat nie było żadnych, klapki zakrywające podwozie nawet się nie porysowały, a ja tylko najadłem się stracha.

Nie dość, że wylądowałem na brzuchu, że nie przeleciałem nawet 100 kilometrów trasy co będzie bardzo bolało w punktacji generalnej, to jeszcze po kilku minutach zauważyłem, że w rogu mojego pola jest 20-metrowa luka w pastuchu i przez nią pędzi do mnie kłusem zaciekawione nietypowym wydarzeniem stadko.


Byłem w małych tarapatach. Szybowiec stał unieruchomiony na środku pola, a krowy zaczęły go otaczać z każdej strony. Poważnie obawiałem się, że podepczą mi skrzydła. W parę minut musiałem nauczyć się podstaw fachu kowboja i w końcu udało mi się je przegonić na rozsądną odległość.

Po kilkunastu minutach odwiedzili mnie ludzie z sąsiedniego budynku. Z ich pomocą otworzyłem zamknięte kółko oraz przepchnąłem szybowiec w róg pola, gdzie w razie potrzeby był on dużo łatwiejszy do obrony przed ciekawskim bydłem.

Teraz można było pomyśleć o ewakuacji. Okazało się, że po raz kolejny moim wybawcą miał się stać pilot szybowca Filip, który tego dnia w tak trudnych warunkach nie zdecydował się na odejście na trasę. Drogę już znał bo wylądowałem około 20 kilometrów od miejsca z którego ostatnio mnie zabierał.

Po około 1,5 godziny od mojego lądowania nisko nade mną pojawiły się 2 polskie PW-5 Cu i W. Nawiązałem kontakt radiowy, przekazałem informacje o polu i zacząłem przyglądać się dalszemu rozwojowi sytuacji. Po kilku minutach Cu załapał jakieś noszenia i poleciał dalej, a W wyraźnie opadł. Niedługo potem przyszło mi go witać na moim lądowisku.




W taki oto sposób w miejscowości Cervena Voda znalazły się 2 polskie szybowce. Oba wózki dotarły około 20:00 i do domu wróciliśmy po 22:00. Jeszcze raz dziękuję ci Ryśku za pomoc!


Tego dnia zająłem 23 miejsce i zdobyłem tylko 188 punktów na 1000 możliwych. Kosztowało mnie to bardzo dużo w klasyfikacji generalnej bo bezpowrotnie straciłem szanse na medal w zawodach.

Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Tego dnia bardzo dużo się nauczyłem, ale tym razem niestety na własnych błędach.
Po pierwsze powinienem wcześniej zrzucić wodę dzięki czemu być może załapałbym się z peletonem pod te mizerne chmurki.
Po drugie już zawsze przed lądowaniem będę się upewniał czy kółko na pewno się zablokowało w pozycji otwartej.
Po trzecie po analizie lotów innych pilotów zauważyłem, że można było ten dzień rozegrać dużo lepiej taktycznie. Specyfiką tych zawodów było to, że szybowce o bardzo zróżnicowanych osiągach bardzo rozciągały się na trasie. Najlepszym dowodem na to był fakt, że PW-5 leciał te same 100 kilometrów co ja ponad 1,5 godziny dłużej. Niektórzy piloci szybszych szybowców dobrze to wykorzystali i po pierwszym punkcie zwrotnym, zamiast lecieć po kresce do następnego, wróciły się dokładnie po swoim śladzie aż do Novego Mesta mając wszystkie kominy znaczone na termice bezchmurnej przez wolniejsze maszyny. Co więcej taka trasa prowadziła cały czas nad terytorium w którym pełno jest lotnisk więc ewentualne niepowodzenie miałoby mniejsze konsekwencje.

Cóż, na przyszłość będę starał się nie popełniać powyższych błędów...

Mój nienajszczęśliwszy lot można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz