czwartek, 18 lipca 2013

Safari 2013: Dzień 11 - Po kresce nie zawsze najlepiej

Wczesna pobudka, pośpieszne rozkładanie, mycie i tankowanie szybowca to standard po konkurencji zakończonej w polu. Pomimo, że byłem gotowy na 10 minut po oficjalnym otwarciu grida o 8:30 to i tak prawie wszyscy już rozstawili się przede mną, a ja tylko miałem perspektywy na start z pierwszych linii. 


Nie lubię startować jako pierwszy, gdy mam skrzydła pełne wody. Jak nie uda się znaleźć komina to 
lądowanie tak dociążonym szybowcem, szczególnie na nierównym lotnisku trawiastym, nie jest zalecane. Z tego powodu przed lądowaniem musiałbym zrzucić wodę, której potem nie miałbym pewnie czasu ponownie zatankować przed kolejnym startem. Jak ktoś przed tobą już znaczy kominy w okolicy to zawsze łatwiej jest się utrzymać w powietrzu.


Na odprawie dla odmiany dostaliśmy zadanie obszarowe 128/487 kilometrów o minimalnym czasie 3 godzin. Prognozy pogody natomiast nie były zbyt optymistyczne twierdząc, że niedługo po południu na niebie ma zacząć robić się niebiesko. Do tego jeszcze zapowiadały umiarkowane noszenia i dosyć silny zachodni wiatr. W dodatku zbliżał się do nas kolejny front. Zapowiadał się długi i trudny dzień lotny.


Po starcie okazało się, że prognozy niestety się sprawdzają. Dosyć gęste początkowo chmurki zaczęły zanikać, by po kilku minutach po otwarciu startu lotnego prawie zupełnie zniknąć.


Co natomiast było ciekawe bardzo dużo ich utrzymywało się wciąż nad górami. Zapewne stał tam  już zapowiadany front lub robiła się konwergencja.


Pomimo tego, że wcale nie było to po drodze, chcąc uniknąć wpadki podobnej do dnia poprzedniego postanowiłem polecieć właśnie w te rejony, gdzie spodziewałem się dużo lepszych warunków do latania. Na szczęście taka adaptacja do warunków pogodowych jest dokładnie tym na czym polegają zadania obszarowe.

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Mój szybowiec ważący z wodą ponad pół tony wcale nie miał ochoty tego dnia na latanie. Pomimo usilnych prób nie byłem w stanie podnieść się nad linią startu wyżej niż na 1200 metrów nad grunt. Było to moim zdaniem zbyt mało, aby zaryzykować przeskok w góry przez niebieskie niebo, tym bardziej, że przed pasmem chmur należało spodziewać się dodatkowych duszeń. Cały czas znoszony wiatrem przez ponad godzinę męczyłem się, aby wypracować pozycję startową. W między czasie okazało się, że inni polscy piloci z lżejszymi szybowcami, nie chcąc ryzykować lotu po bezchmurnej, już tam się dostali. Zaprzyjaźniona Foka meldowała bardzo dobre warunki w tamtym regionie. Muszę przyznać, że fakt, że Foka już tam jest a ja się ciągle wydawałoby się bez sensu miotam w okolicy startu dodatkowo mnie zmotywowała.

W końcu udało mi się znaleźć mocniejsze noszenie, które niewiele mnie dryfując wyciągnęło mnie na ponad 1400 metrów nad grunt. Nie chcąc marnować tej wysokości zdecydowałem, że nadszedł najwyższy czas, aby rozpocząć to zadanie. Przeciąłem linię startu, zawróciłem o 90 stopni do trasy i najkrótszą drogą pognałem na lotnisko w Trutnovie.


Na miejscu lecąc po nasłonecznionej stronie chmur nic mnie niestety nie chciało zabrać. Mimo, że byłem coraz niżej to zachowywałem spokój bo pode mną było dobre lotnisko. Fajnie byłoby mieć taki komfort pod polskim niebem. Po chwili odbiłem mocniej pod pod białą pierzynkę i zaczęła się zabawa.


W okolicy Cernej Hory wykręciłem się pod podstawę i poleciałem dalej na zachód po Karkonoszach.



Obserwując kolejne dobrze mi znane z pieszych wycieczek charakterystyczne punkty terenu dosyć szybko dotarłem pod chmurkami w okolice Liberca.







Tam niestety szlak się kończył a chmurki nie chciały zabierać do góry proporcjonalnie do tego na ile wyglądały.


Po raz kolejny tego dnia miałem problemy z nabraniem wysokości. Przechodząc 300 metrów nad pasmem wzgórz za Libercem postanowiłem zalecieć ile się da w tej strefie utrzymując cały czas dolot do najbliższego lotniska.


W końcu zrobiło się na tyle nisko, że musiałem skapitulować i zawrócić. Postanowiłem nie wracać tą samą słabą drogą tylko polecieć bardziej południem, gdzie chmurki lepiej teraz wyglądały. Koło lotniska w Hodkovicach spotkałem czeskich juniorów ujeżdżających okoliczne chmurki. Moją uwagę szczególnie zwrócił jeden z nich o znakach konkursowych WTF ;-)

Chmurki pod którymi krążyli nosiły co prawda całkiem nieźle, ale szybko się rozpadały. Wystarczyło mi to jednak na tyle, aby podreperować swoją wysokość i kontynuować lot. Szlak pod którym leciałem nie dość, że za bardzo nie nosił to niebawem jeszcze się rozpadł. Trzeba było znowu mocno skręcić w kierunku Vrchlabi, bo podejżewałem, że nad górami ciągle były dobre warunki do latania. Nie myliłem się. Za Cerna Horą znalazłem komin o średniej sile 2,2m/s, który szybko podniósł mnie pod podstawę.


Chmury tutaj układały się w piękny szlak, który w dodatku bardzo dobrze podtrzymywał.


Omijając obszary w których ciężkie chmury zrzucały nadmiar wilgoci na ziemię szybko minąłem Kudowę i Duszniki Zdrój. Niestety w pewnym momencie szlak był już za stary i nie chciał dalej nosić więc zawróciłem pod wiatr i zacząłem wracać do domu.


Podziwiając podnoszące się z każdej strony opary szybko i bez problemów dotarłem na czeską stronę.


Tutaj niestety się okazało, że szlak się rozerwał na kilka mniejszych ścieżek pozostawiając czyste niebo pomiędzy nimi. Wybrałem tą, która była najbardziej zbieżna z moją trasą. Niestety był to błąd bo pomimo pięknych chmur latając z lewej na prawą linii chmur nie byłem w stanie znaleźć obszaru noszeń. Wiedziałem, że lecąc tak dalej nie uda mi się ukończyć zadania. Odbiłem pod kolejny szlak w okolicy Trutnova i dotarłem tam mając tylko niecałe 400 metrów nad gruntem. Robiło się nieciekawie. Straciłem tam sporo czasu zanim znalazłem porządne noszenie w którym mogłem wykręcić i przekręcić dla bezpieczeństwa dolot. Okazało się to bezcenne po tym jak już wyskoczyłem znad Cernej Hory w kierunku domu w niebieską otchłań w której napotkałem całkiem silne duszenia. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że nie dolecę, ale po przeleceniu najgorszego obszaru i zwolnieniu sytuacja zaczęła wyglądać już lepiej. Niedługo potem zaliczyłem cylinder mety i po zameldowaniu się kosiakiem nad lotniskiem wylądowałem.

Był to kolejny udany dzień. Po analizie lotu okazało się, że przeleciałem 287 kilometrów ze średnią prędkością 84km/h. Dało mi to po raz kolejny trzeci rezultat dnia i pozwoliło wskoczyć na 10 pozycję w klasyfikacji generalnej. Jak się okazało latanie w lepszych warunkach nawet daleko od optymalnej trasy daje dobre rezultaty. Piloci tego dnia lecący po bezchmurnej kresce mieli podobne lub gorsze rezultaty. Poza dobrą prędkością miałem też zapewne dużo większy komfort psychiczny pędząc pod szlakami pełnymi chmur.

Mój lot jak zwykle można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.

Po szybkim ogarnięciu szybowca wziąłem udział w akcji ratunkowej Pirata, który wylądował w polu za Harrachovem. Wróciliśmy niedługo przed północą.


P.S. Udało mi się uzyskać dodatkowe zdjęcia z zawodów w wyniku czego zaktualizowałem niektóre z poprzednich postów. Zainteresowanych zapraszam do zapoznania się z dodatkowym materiałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz