piątek, 2 maja 2014

FCC Gliding 2014: Dzień 5

Dzisiaj przypada pierwsza rocznica mojego diamentowego przelotu 500km. Wspominam o tym bo często bywający w Prievidzy piloci przepowiadają, że odprawa o 9:00 może oznaczać tylko jedno - przelot 500km. Czy takie przeloty mają stać się moją osobistą tradycją na 1 maja? Pięćsetka zamiast pochodu? :-) Wszystko okaże się na odprawie...


Na lotnisko przyjechałem około 7:30 i zastałem tam już połowę szybowców na gridzie. Co szybciej sam się też zaciągnąłem na miejsce i dopiero tam zacząłem przygotowywać moją maszynę do lotu.




Na odprawie rozdano pierwsze zadanie prędkościowe tych zawodów o łącznej długości 501km. Jednak plotki okazały się prawdą! Dzisiaj przyjdzie zwiedzić nam obszary Fatry i Tatr, zobaczyć z bliska Zakopane, Gubałówkę i Giewont, lotnisko w Nowym Targu, zawitać nad górę i szkołę szybowcową Żar, przelecieć nad Żywcem, Bielsko-Białą, Ustroniem, Wisłą, dolecieć aż do równie słynnej co Prievidza słowackiej Nitry i wrócić do domu.

Zadanie prędkościowe to takie w którym wszystkie punkty zwrotne zadanie mają kształt cylindrów o promieniu 500 metrów. Daje to pilotom dużo mniejszą możliwość improwizacji zależnie od panujących warunków pogodowych niż w przypadku zadania obszarowego. Co prawda drogę miedzy samymi punktami zadania mogą oni przebywać jak im się żywnie podoba, ale tak czy inaczej muszą po kolei zameldować się w ściśle określonych niewielkich obszarach na niebie. W dzisiejszych czasach w tak precyzyjnym lataniu bardzo pomaga nawigacja GPS, ale kiedyś latało się tylko na mapę i nieraz bywało, że komuś nie udało znaleźć się dokładnie w tym punkcie na niebie gdzie powinien.


W oczekiwaniu na otwarcie startu lotnego znowu dzisiaj udało wydostać się troszeczkę ponad podstawę silnie rozbudowujących się od rana obłoków.




Start lotny dla klasy Club otworzono o 10:50.


Dzisiaj prawie nikt nie zwlekał ze startem. Tutaj nie było już czasu na taktykę czy zabawy w kotka i myszkę kto poleci pierwszy. Jedyną taktyką było zacząć zadanie jak najszybciej aby zdążyć je oblecieć przed wieczornym pogorszeniem się warunków. Efektem tego był duży peleton szybowców pędzących w górskie tereny łączące Polskę i Słowację.



Kolejne chmury całkiem ładnie nosiły a pozycja w peletonie tasowała się jak w kalejdoskopie. Raz jedna czy druga grupka zabłądziła pod gorszą lub nienoszącą chmurką. Jednak nie mieli szansy wpaść w problemy bo wystarczyło rozejrzeć się po okolicy, czasem trochę nadłożyć drogi i znowu być w jednym wielkim wspierającym się stadzie.


Tak, dzisiaj słychać było w radiu wyraźnie, że piloci wyjątkowo mocno wzajemnie się wspierali i dzielili informacjami. Wiadomo było, że do domu wrócimy najwcześniej około 17:00 i nikomu nie uśmiechało się spędzić potem całą noc w samochodach zwożąc kolegów z pól w południowej Polsce.


Główny peleton obrał trochę dłuższą trasę przez Mała Fatrę. Tylko niektórzy śmiałkowie, w tym mój kolega z klubu Wojtek, odważyli się polecieć nad wyższymi szczytami Wielkiej Fatry.



Jeden z wielu zatłoczonych kominów na trasie.


Polskie Tatry na horyzoncie.


Leciałem dokładnie nad Zakopanem oglądając zbocza Gubałówki, skocznie narciarskie oraz białe szczyty Tatr Wysokich.


Wykręciłem się koło Giewontu na którym widać było pełno machających do nas turystów.



Minąłem od południowej strony Kościelec zasłaniający mi widok na Wielki Staw i poleciałem dalej.


Kolejny komin przypadał już na końcu Tatr i był niebezpiecznie blisko strefy TMA Poprad będącej także obwiednią obszaru naszych zawodów. Bardzo uważałem aby nie wpaść w tą strefę bo byłoby to równoznaczne z wylądowaniu w tym miejscu w polu. W momencie gdy sonar nawigacji LK8000 wył jak szalony a kolejne okrążenie komina przy wietrze spychającym mnie na niebezpieczną strefę groziło jej zahaczeniem odprostowałem i obrałem kurs na kolejny punkt zwrotny. Odgłos sonaru stawał się coraz mniej natarczywy a ja zająłem się konfigurowaniem widoku mapy nawigacji do dalszej drogi.

Chwilę potem wpadłem w bardzo silny komin dający najprawdopodobniej ponad 4m/s noszenia. Niewiele myśląc obejrzałem się przez ramię czy nikogo tam nie ma i założyłem w prawo. Oj jakże głupi był to odruch!!! Sonar nawigacji zawył niemiłosiernie i po kilku sekundach siedziałem już w tej strefie, której jeszcze przed chwilą tak uważnie unikałem. Starałem się ją jeszcze ominąć gwałtownym wywrotem w lewo, ale bezskutecznie... Po raz pierwszy od bardzo dawna zdarzyło mi się bardzo szpetnie zakląć na swoją głupotę w kabinie szybowca. Przez chwilę nieuwagi, głupi odruch i kilka sekund w złym miejscu przestrzeni powietrznej zawody na ten dzień właśnie się dla mnie skończyły... :-(

Postanowiłem jednak kontynuować ten lot i pomimo kilku fixów (zapisanych w logu punktów GPS) skazujących mnie na niepowodzenie w tej konkurencji oblecieć całą trasę i po raz kolejny udowodnić sobie, że jestem zdolny do pokonywania szybowcem tak dużych odległości.


Niedługo potem bardzo nisko mijałem zaporę i zamek w Niedzicy. Pomimo przelecenia całkiem sporej kilometrów od granicy Tatr nie udało się znaleźć po drodze żadnego noszenia a napotykałem tylko duszenia. Nie tylko ja miałem w tym miejscu kłopoty. Dookoła mnie było kilka szybowców na podobnej lub niższej wysokości panicznie krzątających się po okolicy szukając komina, który wyratowałby nas od pola i wątpliwej w tym momencie atrakcji zwiedzania przez kilka godzin zamków w Niedzicy i Czorsztynie w oczekiwaniu na przyjechanie transportu z odległego lotniska w Słowacji.


Na szczęście na południowych i oświetlonych, aczkolwiek zawietrznych, zboczach góry właśnie zaczął tworzyć się świeży komin. Początkowy słaby i postrzępiony z czasem przybierał na sile wynosząc mój szybowiec w górę. W tym momencie dogoniła mnie reszta peletonu lecąca bardziej zachowawczo z Tatr Wysokich.


Od tego momentu dalszy lot był czystą przyjemnością. Pojawiające się od czasu do czasu ładne i gęste chmury a nawet szlaki powodowały, że moja prędkość przelotowa z każdą chwilą rosła.


Niestety w czasie startu tego dnia dostałem na skrzydła całkiem niezłą ilość much a ich ilość wyraźnie się jeszcze powiększyła w czasie niskiego szukania noszeń przy Niedzicy. Bardzo pogorszyło to osiągi mojego szybowca, który przestał już dorównywać Jantarom na przeskokach. Wniosek z tego taki, że trzeba zbierać pieniądze na zakup muchołapek, które w trakcie lotu będą pomagać czyścić natarcia skrzydeł.


Około 14:00 przełączyłem na chwilę radio na częstotliwość Górskiej Szkoły Szybowcowej Żar, aby przekazać pozdrowienia od Polskiej ekipy startującej w zawodach FCC Gliding 2014 w Prievidzy.



Kolejny punkt zwrotny zadania położony był nad Skoczowem. Tam niestety chmur było jak na lekarstwo. Lecąc w długim przeskoku nie znalazłem żadnych noszeń i tylko pasmo duszeń z których na szczęście udało mi się wydostać przesuwając się trochę na południe.


Jak dotarłem do punktu na wysokościomierzu miałem mniej niż 1000 metrów wysokości. Na szczęście moja dalsza trasa wiodła przez Ustroń nad którym unosiły się obiecujące chmurki. Dotarłem tam nisko, ale bez większych problemów udało mi się znaleźć dobre noszenia, które zabrały mnie aż do wysokiej w tym regionie podstawy chmury.


Teraz zaczęła się jazda bez trzymanki. Wykorzystując noszenia szlakowe praktycznie bez krążenia dotarłem aż za lotnisko Żilina, które tego dnia udostępniło nam całą swoją przestrzeń powietrzną.



Na trawersie lotniska w Prievidzy już tradycyjnie dobre warunki do latania się skończyły i tak samo jak w poprzednich dniach trzeba było zacząć przebijać się do Nitry przez niebieską otchłań.


Nie było łatwo. Niedawne kominy o sile 3-5 m/s należały już do historii. Teraz 1-2m/s były luksusem. Na szczęście niewielkie kłaczki nieśmiało ukazujące się na niebie podpowiadały gdzie można szukać noszeń.


Potem trzeba było jeszcze wykonać długi i niski przeskok nad ostatni punkt zwrotny zadania położony nad lotniskiem w Nitrze.


Tam w marnym kominie udało się zdobyć kilkaset metrów cennej wysokości, która pozwoliła na powrót w bardziej urodzajne w noszenia regiony Słowacji.


Sytuacja w tym regionie z każdą chwilą się poprawiała przez co szybowce, które dotarły tutaj później miały już dużo łatwiej. W końcu udało mi się znaleźć sensowne noszenie w którym wykręciłem dolot i skierowałem się w kierunku mety.



Tego dnia udało mi się oblecieć całą trasę 500km ale niestety przez mój głupi błąd zaliczono mi tylko 129km odległości. Straciłem przez to całą masę punktów w klasyfikacji i ostatecznie tego dnia zająłem 41 miejsce. Gdybym nie popełnił tego błędu to z predkością ponad 85km/h miałem szansę na miejsce w pierwszej dwudziestce.

Co jednak przeżyłem i przeleciałem to moje. Od początku przyjechałem tu z nastawieniem, że tutaj jestem bardziej by się uczyć niż ścigać, a dzisiaj sporo się nauczyłem. Leciałem zarówno sam jak i w peletonie z najlepszymi pilotami na świecie, samodzielnie wykaraskałem się z kilku trudnych sytuacji i polatałem w terenie wysokogórskim. Co więcej po raz pierwszy byłem tak blisko Tatr Wysokich, których piękne ośnieżone szczyty zrobiły na mnie olbrzymie wrażenie. Długo będę pamiętał ten dzień i już nigdy nie zamierzam popełnić na zawodach podobnego błędu.

Pomimo tego, że tego dnia wszystkie klasy dostały bardzo długie zadania, na prawie 120 startujących zawodników było tylko 6 pól. Aż się nie chce wierzyć...

Mój lot można zobaczyć na serwisie GCUP.EU tutaj.

Wieczorem szykuje się niezła impreza bo łupem dzisiaj padło sporo diamentów... :-D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz