środa, 3 sierpnia 2011

Dzień trzeci

Dzisiaj w końcu pojawiła się oczekiwana poprawa pogody. Niestety termika była prawie bezchmurna, starty lotne zaczęły się o 12:28, a zadanie miało ponad 300km po trójkącie. Było jasne, albo nas dzisiaj czeka trudne 6 do 7 godzin w powietrzu, albo pole. Mi niestety dzisiaj przypadło to drugie, ale muszę się pochwalić, że do mety zabrakło mi około 35km, a pole wybrałem bardzo ładne. Nawet następny kolega się później na nie skusił.

Nikt dzisiaj nie obleciał całego zadania więc liczę na dobrą pozycję po dzisiejszej konkurencji.

Mój lot można zobaczyć pod GCUP.eu.

Jest już bardzo późno, a ja jestem zmęczony więc dokładniejsza recenzja dnia dzisiejszego nastąpi później.

Dobranoc

-----------------------

Aktualizacja:

Ufff, w końcu mam dzisiaj więcej czasu. Pól dzisiaj prawie nie było więc można w wieczór odpocząć.

Tak jak pisałem wczorajsza trasa była długa a start późno. Po pierwsze pogoda nas nie rozpieszczała. Wszędzie dookoła pojawiały się kłaki cumulusów, a nad lotniskiem niebieska blacha. Znacie to, nie :-) Starty ziemne w końcu rozpoczęto  o 11:15. Po starcie czekałem 70 minut aż wszystkie szybowce klasy Klub zostaną wyholowane za samolotami lub wystrzelone z wyciągarki w powietrze. Szczególnie organizacja tych drugich mocno kulała i przez to wszyscy musieli długo czekać aż zostanie otworzony start lotny. To właśnie ta zwłoka kosztowała nas potem pola wieczorem.

W czasie lotu na początku na niebie pojawiały się płaskie cumulusy, ale szybko naszą drogę przecięła gruba kreska niebieskiego nieba. Peleton, który się w między czasie uformował, bał się wychylić z białej pierzyny chmurek i odchodził mocno na południe od kreski. Stwierdziłem, że przy tak późnym starcie i długiej trasie nie mogę sobie pozwolić na takie nadkładanie drogi i samotnie wskoczyłem w niebieską przestrzeń. Na szczęście co jakiś czas nosiło. Bez szaleństw, ale udało się dolecieć do pierwszego Punktu Zwrotnego (PZ) przy którym znowu pojawiało się kilka płaskich chmurek. Znalazłem tam też kilka innych szybowców, którzy samotnie z dala od peletonu przedarli się przez obszar bezchmurny.
Lot do drugiego PZ był na początku przyjemnością. Mocne kominy znaczone od czasu do czasu przez szybko niknące kłaki pozwoliły dosyć szybko przemieścić się na trawers lotniska.
Niestety około 16:30 termika prawie całkowicie ustała i na trasie zostało tylko kilka najmocniejszych ognisk termicznych, które jednakże bardzo szybko się studziły. W tym momencie trzeba było podjąć decyzję, czy przerwać w tym miejscu konkurencje i wrócić na pobliskie lotnisko, czy też lecieć dalej. W podjęciu decyzji pomógł kolega, który zameldował, że daleko przed nami znalazł jakiś komin. Razem z Piratem HI polecieliśmy do przodu przeczuwając, że już więcej do lotniska dolotu tego dnia nie zobaczymy. Peleton doleciał w to miejsce z 20 minut później, jak już nic nie nosiło i balistycznie poleciał na lotnisko.
Razem z Piratem walcząc w słabych noszeniach przesuwaliśmy się powoli do przodu, ale w końcu musieliśmy skapitulować. Wybrałem ładne pole, wylądowałem, a Pirat dołączył do mnie po kilku minutach. Jak się później okazało w pobliżu siedziało jeszcze kilka szybowców.
Na polu, jak to zwykle bywa, szybko pojawiła się gromadka dzieci z opiekunami i rozpoczęły się sesje fotograficzne i seria pytań do "Pana Pilota". Byliśmy z 40 km drogą od lotniska więc pomoc przybyła stosunkowo szybko. To od nich dowiedzieliśmy, że tego dnia nikt nie ukończył przelotu. Piloci na diamenty (Klub 306km, Standard 502km) będą musiały jeszcze poczekać.
Jak się następnego dnia z rana okazało razem z Piratem dolecieliśmy najdalej w naszej klasie, ale ze względu na współczynniki szybowców różnych typów wylądowałem w końcu na 4 miejscu. Chyba nieźle jak na nowicjusza...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz