czwartek, 24 października 2013

Żar 2013: Dzień 5

Na ten dzień wszyscy czekali. Prognozy pogody poprzedniego dnia były znakomite. W końcu miała być porządna fala. Z rana niestety prognozy były już mniej optymistyczne i pokazywały noszenia tylko do 2000 metrów. Niemniej jednak po poprzednim dniu nielotnym wszyscy byli podekscytowani.

Korzystając z okazji, że z rana za bardzo nie wiało i czekaliśmy na poprawę warunków, postanowiłem po raz pierwszy w życiu przetrenować obsługę instalacji tlenowej. Montaż wypożyczonej z GSS butli i aparatury w szybowcu zajął trochę czasu, a dodatkowo musiałem jeszcze pojechać kupić 2 baterie AA, bo jak się okazało, nie są one częścią wypożyczanego zestawu. Pilotom zainteresowanym wypożyczeniem podobnego sprzętu polecam zaopatrzyć się w takie baterie zawczasu.


Niedługo po 10:00 rozpoczęły się loty. Doświadczeni piloci wyholowywani byli na Magurkę bo tam prognozowane było pole falowe, a początkujący adepci latania na żaglu pozostawiani byli na górze Żar. No i się zaczęło.


Przez wiele godzin piloci walczyli na żaglu, ujeżdżali odrywające się od zboczy postrzępione kominy i pojedynczo lub grupami wyrywali się w kierunku Skrzycznego w poszukiwaniu fali. Niestety wszystkie te próby przez długi czas nie przynosiły efektów.


Sam kilkukrotnie próbowałem szczęścia nad polami w Lipowej, nad jeziorem Żywieckim, nad Jaworzyną, Magurką i Żarem. Nigdzie fali nie było a bezchmurna pogoda nie ułatwiała jej poszukiwań.


Po południu na niebie zaczęły pojawiać się kłaki Cumulusów znaczących zakończenie noszeń termicznych. Były one jednak prawie bezużyteczne, bo przy tak silnym wietrze odnalezienie bardzo pochylonego i wąskiego komina graniczyło z cudem.


Dopiero wieczorem udało mi się znaleźć bardzo silny komin. Po chwili dołączył do mnie Junior BG a za nim cała reszta szybowców. Wyniósł on nas na 1200 metrów i się skończył kłakami. Jako, że pierwszy dotarłem do jego podstawy, niewiele zwlekając poleciałem w kierunku Skrzycznego.


Niestety fali nie znalazłem, a zbocze stawało się z każdą chwilą coraz wyższe (albo to ja byłem coraz niżej :-) ). Znowu groziło mi pole więc postanowiłem co prędzej wracać w bezpieczne rejony. W tym momencie w radiu usłyszałem, że grupa szybowców, które później opuściły "mój" komin właśnie dostały się na falę.


Długo szukałem w okolicy kolejnego mocnego komina, który pozwoliłby mi do nich dołączyć. Niestety bezskutecznie. Nie pomogło nawet napotkanie stadka ptaków drapieżnych, które też ledwo utrzymywały się w chłodzącym się powietrzu w promieniach zachodzącego słońca.

Tego dnia tylko 2 szybowce dostały się na wysokość około 2000 metrów. Ja tym razem, pomimo spędzenia ponad 6 godzin w powietrzu, niestety nie byłem jednym z nich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz