Od rana baza meteo na Skrzycznem raportowało silny południowo-zachodni wiatr. W naszej dolince jeszcze nie wiało, ale prognozy na później zapowiadały zmianę. Po wystawieniu i przygotowaniu sprzętu do lotu nie pozostało nam nic innego jak poopalać się korzystając z tak pięknie grzejącego słońca i przyglądać się pięknie rysującymi się nad Tatrami soczewkom.
Po 11:00 w końcu wystartowałem.
Żagiel na Magurze bardzo ładnie pracował.
Jak się okazało wiatr był na tyle silny, że nad zboczami przy prędkości lotu 75km/h można było dosłownie zawisnąć nieruchomo w powietrzu (na poniższym zdjęciu urządzenie nawigacyjne pokazuje prędkość postępową względem ziemi równą 2km/h).
W ten sposób bez najmniejszego problemu można było ustawić się pod wiatr i wisząc w miejscu dostać się z żagla na wznoszącą się dokładnie w tym samym miejscu falę.
Zacząłem dokładniej nasłuchiwać, ale odgłos już się nie powtórzył więc spokojnie kontynuowałem lot.
Z zadowoleniem zauważyłem, że po niecałej godzinie od startu moja nawigacja zgłosiła osiągnięcie 4000 metrów nad poziomem morza.
Oznaczało to, że muszę włączyć aparaturę tlenową co też niezwłocznie uczyniłem.
Od tego momentu w czasie lotu zaczęły mi towarzyszyć charakterystyczne i równomierne syki podawanego powietrza. Wszystko wskazywało na to, że pani pogoda na koniec obozu w końcu zafundowała nam porządne latanie.
Cały czas wznosiłem się z prędkością około 1m/s. Niedługo potem na fali spotkałem Puchacza.
Korzystając z dobrej przejrzystości prawie bezchmurnego powietrza podziwiałem okolice naszego lotniska.
W pewnym momencie nad moją głową pojawiła się chmura soczewkowa do której postanowiłem dolecieć.
Wraz ze wzrostem wysokości temperatura cały czas malała, ale byłem na to przygotowany. Dzięki świecącemu słońcu udawało mi się nie zamarznąć w kabinie. Byle tak dalej.
Niestety po kilku minutach soczewka zniknęła równie szybko jak się pojawiła, a wraz z nią wyraźnie zanikły noszenia.
Trzeba było znaleźć jakieś nowe miejsce noszeń. Na północ ode mnie pojawił się pas chmur ułożonych zgodnie z wiatrem.
Postanowiłem go przetestować.
Moje przeczucia były słuszne. Znowu zacząłem się wznosić.
Postanowiłem jednk na tym nie poprzestać. Strefa w której latałem jest ograniczona poziomem FL225 (22500 stóp czyli około 6850 metrów nad poziomem morza). Byłem ciekaw czy uda się wznieść aż tak wysoko.
Ciągle nabierając wysokości napotkałem Zbyszka Kunasa w Jantarze JM. Jak tylko mnie zobczył to pogratulował mi "kamyka". Ja niestety pamiętając dziwne odgłosy nad Magurką jeszcze nie podzielałem jego entuzjazmu. Wysokość co prawda osiągnąłem, ale czy wszystko się poprawnie zarejestrowało?
Przez kilkanaście kolejnych minut wznosiliśmy się razem.
Temperatura na zewnątrz spadła do -20 stopni, owiewka zaczęła zamarzać a ja powoli zacząłem zazdrościć ludziom chodzącym po ziemi w podkoszulkach.
Po osiągnięciu poziomu FL220 przerwałem wznoszenie i udałem się na zwiedzanie okolicy.
Obleciałem całą dostępną strefę
i po utraceniu znacznej części wysokości znowu wróciłem w okolice rotorów nad Magurką.
Fala przed nimi mnie co prawda podtrzymywała, ale nie udawało mi się znowu zacząć szybko nabierać wysokości.
Na szczęście niżej było cieplej co wyraźnie poprawiło mój nastrój.
Podziwiałem odległe Tatry
a także przygotowania dnia do pięknego zachodu słońca.
Posiadaczy logera IMI Erixx mogę uspokoić, że urządzenie nie jest aż "takie głupie". Wieczorem tego dnia uruchomiłem program konfiguracyjy IMI-Connect w którym jak się okazało można ustawić wysokość powyżej której loger ma zakaz wykrywać lądowanie. Niestety wartość domyślna była zbyt duża i ją obniżyłem do 800 metrów. Dzięki temu ten problem nie powinien mi się już więcej przydarzyć. Szkoda, że musiałem nauczyć się tego na własnych błędach. Mam nadzieję, że wy nauczycie się na moich i przed lataniem na fali poprawnie skonfigurujecie swoje urządzenie.
Dla zainteresowanych mój lot można zobaczyć na serwisie GCUP.EU.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz