sobota, 18 kwietnia 2015

FCC Gliding 2015: Dzień 7

Front chłodny już za nami, niebo jest znowu pogodne i dzisiaj polatamy. Jest zimno i wieje silny wiatr z kierunku północnego. Piloci pomimo ciepłych ubrań marzną przygotowując swoje maszyny do lotu.

Na odprawie "dla odmiany" dostaliśmy kolejną obszarówkę. Tym razem ma ona 3 obszary nawrotów o promieniu 25 km każdy. Wyznaczony czas oblotu to 3 godziny a długość trasy możliwa do przelecenia mieści się w przedziale 125/388 km.


Starty po raz pierwszy odbywały się dzisiaj w kierunku północnym. Zaraz po wyczepieniu pognałem pod wiatr aby z tamtej strony lotniska szukać kominów. Inne rozwiązanie przy słabej termice mogło skończyć się tym, że wiatr wypchnie mnie za daleko i nie wystarczy mi wysokości na powrót do domu.

Po wykręceniu podstawy i nie znalezieniu przed nią fali poleciałem pod kolejnymi kłębkami chmur na północ aby zbadać co jest po drodze na trasie. Lecąc w kierunku Klaka zauważyłem, że na środku Doliny Martinu tworzy się piękny szlak cumulusów a przed nim pewnie dusi fala pozostawiając nietknięte obłoczkami niebieskie niebo. Niestety przyszło mi to sprawdzić szybciej niż przypuszczałem. Przelatując nad linią Kozich Garbków wpadłem w bardzo silne duszenie, które z wielką mocą zaczęło wciskać mnie ku ziemi. Co szybciej zawróciłem, ale w efekcie tego straciłem bardzo dużo wysokości i musiałem zacząć walczyć o przetrawanie. Teraz już wiedziałem, że dzisiaj z falą nie ma żartów i lepiej nie pchać się byle gdzie.


Muszę przyznać, że miałem trochę problemów z odzyskaniem tak szybko utraconej wysokości, ale w końcu się udało. Zaraz potem przeskoczyłem pod zaobserwowany wcześniej szlak aby zobaczyć co się pod nim dzieje. Ku mojej uciesze napotkałem tam serię uporządkowanych wiatrem kominów dzięki czemu można było się pod nim przemieszczać praktycznie bez krążenia. Postanowiłem to wykorzystać na samym początku zadania.

Po powrocie w region linii startu ze zdziwieniem zauważyłem, że prawie nikogo tu nie ma. Czyżbym został sam i znowu jako ostatni odejdę na trasę? Ale przecież nie widziałem aby mijał mnie peleton szybowców. Więc gdzie się oni podziali? Gdy starałem znaleźć odpowiedzi na te nurtujące mnie pytania szlak pod którym leciałem trochę się rozrzedził i wtedy moim oczom ukazał się rój szybowców wysoko nade mną z czego większość była już powyżej podstawy chmur. Mogło to oznaczać tylko jedno. Piloci próbują "złapać" falę. Postanowiłem do nich dołączyć.

Trochę mi zajęło zanim znalazłem wąskie, turbulentne, ale mocne noszenie rotorowe, które szybko wyniosło mnie pod podstawę a potem przed fronty chmur.


Latając tam i z powrotem powoli ale systematycznie zdobywałem dodatkowe metry wysokości.


Chmury zostały pode mną a ja cieszyłem się ciepłem słońca w kabinie.



Możnaby się jeszcze długo tak bawić, ale czas gonił a noszenie falowe w miejscu w którym się znajdowałem słabło. Dodatkowo początkowo duża przerwa w chmurach coraz bardziej się zasklepiała nowymi obłokami. Mógłbym jeszcze legalnie trochę wyżej się wznieść zanim odbiłbym się od "sufitu" czyli strefy lotniska w Bratysławie, ale jako, że nie chciałem dać się odciąć warstwą chmur od ziemi to postanowiłem rozpocząć zadanie . Rozpędziłem szybowiec i zamieniając energię potencjalną na kinetyczną (czyli tracąc wysokość aby zwiększyć prędkość) przeciąłem linię mety i zanurkowałem pod chmury trafiając idealnie pod wcześniej upatrzony szlak.


Faktycznie można było lecieć pod nim bez krążenia. Zmartwiło mnie tylko to, że im dalej na północ tym podstawa chmur coraz bardziej się obniżała.


Szlak zgodnie z przewidywaniami zaprowadził mnie do masywu Wielkiej Luki.


Na szczęście wysokości wystarczyło mi na bezproblemowe przeskoczenie na zachodnią stronę jej zboczy i korzystając z noszeń żaglowych leciałem dalej. Z ciężkich i niskich chmur zaczął padać śnieg.


Przebijając się przez kolejne granie oraz omijając największe zamglenia i opady zobaczyłem przed sobą Zilinę.


Teraz trzeba było przeskoczyć na północne stoki Małego Krywania.


Niestety zabrakło mi trochę wysokości aby zrobić to jednym skokiem i musiałem nadłożyć drogi otaczając niższe granie masywu.


Jedna z takich grani umożliwiła mi w końcu dotarcie do szczytów gdzie z uformowanej pode mną skalnej dyszy trafiłem na bardzo silny wydmuch powietrza dzięki któremu szybko nabrałem wysokości po raz pierwszy krążąc w czasie dzisiejszego zadania. Chyba jeszcze nigdy w tych górach nie udało mi się zrobić tak długiego przeskoku bez krążenia.


Po dotarciu do podstawy chmur podleciałem trochę pod wiatr w paśmie noszeń aby jeszcze głębiej zaliczyć pierwszy obszar nawrotów. Następnie zawróciłem i po zboczach Małego Krywania udałem się w kierunku drugiej strefy zadania.


Po drodze w bezpiecznej odległości minąłem gondolki wyciągu na Mały Krywań.



Zaraz potem nisko przelatując pomachałem stojącym na ośnieżonej grani trzem turystom. Potem przeleciałem nad rzeką Orawa i po wleceniu nad Wielką Fatrę dopadłem drugi komin.


Do teraz szło mi bardzo dobrze, ale pogoda coraz bardziej się pogarszała. Przebijając się przez Wielką Fatrę musiałem zacząć robić mniejsze przeskoki i częściej podkręcać się w coraz to słabszych kominach.


Na szczęście żagiel dawał cały czas całkiem dobre podtrzymania przez co bez większych stresów zacząłem przemieszczać się w kierunku trzeciej ostatniej już strefy nawrotów dzisiejszego zadania.



Ze względu na północny kierunek wiatru z Wielkiej Fatry wyskoczyłem wcześniej niż dotychczas i Doliną Martinu próbowałem dostać się do Kozich Garbków oddzielających mnie od Prievidzy. Znalazłem tam kilka sensownych kominów i poleciałem dalej.


Kolejnym punktem programu był Vtacnik i do niego także miałem całkiem fajnie układającą się drogę.


Na zachód od Vtacnika niebo nie wyglądało zbyt obiecująco, ale za to na południe było piękne słońce i pełno pierzastych cumulusów. Niewiele się zastanawiając i uważając aby nie wpaść w strefę zakazaną dla lotów udałem się w tamtym kierunku.


Niebo może i ładnie wyglądało, ale grzebanie się w byle jakich noszeniach zajęło mi trochę czasu zanim w końcu znalazłem porządny komin. Nawet nie zauważyłem jak szybko i daleko w czasie tej walki wiatr zniósł mnie od Vtacnika, którego to masyw teraz odgradzał mnie od lotniska domowego i mety.


Lot pod silny wiatr nie należał do najłatwiejszych. Brakującą wysokość do dolotu nabrałem w turbulentnym żaglu na zboczach Vtacnika i popędziłem do mety.


Dzisiaj był najtrudniejszy dzień zawodów. Ponad połowa pilotów nie ukończyła zadania lądując przedwcześnie w domu, na innych lotniskach lub kończąc swój lot w terenie przygodnym. Ja uzyskałem dzisiaj prędkość 68,7km/h co dało mi 9 wynik w mojej klasie. Jak dotąd to mój najlepszy rezultat w tych zawodach. Do tego dochodzi zadowolenie, że pomimo bardzo zróżnicowanych i trudnych warunków udało mi się oblecieć całe zadanie i bezpiecznie wrócić o własnych siłach do domu. To był bardzo ciekawy aczkolwiek wyczerpujący dzień lotny.

Szczegółową klasyfikację z tego dnia można zobaczyć tutaj a mój lot jest udostępniony na serwisie GCUP.EU.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz